Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi majorus z miasteczka Jaworzno. Mam przejechane 74148.74 kilometrów w tym 197.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

2013 button stats bikestats.pl

2012 button stats bikestats.pl

2011 button stats bikestats.pl Flag Counter

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy majorus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2012

Dystans całkowity:2296.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:103:15
Średnia prędkość:22.24 km/h
Maksymalna prędkość:67.75 km/h
Suma podjazdów:8890 m
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:95.67 km i 4h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
105.47 km 0.00 km teren
05:47 h 18.24 km/h:
Maks. pr.:52.08 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:380 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 21.

Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 0

Rano bardzo ciężko wstać. Trudno się rozstać z wygodnym łóżkiem po 3 tygodniach spania na karimacie. Dodatkowo byliśmy zmęczeni rozmową do 2 w nocy. Budzimy się dopiero o 8:30 bardzo niewyspani. Jednak dzień zaczyna się znakomicie. Schodzimy na dół, a tam Tomasz (nasz gospodarz) już krząta się w kuchni. Na stole ląduje świetny chleb, dżem domowej roboty, sok, choco cream :) Po chwili przychodzi gospodyni, która była w sklepie i donosi jeszcze więcej jedzenia. Jemy jogurt i owoce. Już najedzeni dostajemy jeszcze knedle. Powoli zaczynamy się zbierać, składamy wszystkie wyprane rzeczy, robimy wspólne zdjęcie, wymieniamy się mailami i o 10:00 ruszamy w stronę Ljubljany. Kilka pierwszych km jest fatalnych. Jedziemy dziurawą drogą z płyt. Na szczęście po chwili stan asfaltu się poprawia. Ciśniemy starą drogą do stolicy obok autostrady, na której jak się potem dowiedziałem na stacji był 25 kilometrowy korek. Jest ciepło, ale za to płasko, a nawet trochę w dół, więc szybko docieramy do miasta. Zatrzymujemy się pod supermarketem, gdzie wzbudzamy ogólne zainteresowanie. Podchodzi do nas dużo ludzi i pyta się gdzie jedziemy. Oni do nas mówią po słoweńsku, my odpowiadamy po polsku, ale jakoś się dogadujemy. Ljubljana jest bardzo ładna. Jest dość niewielkim miastem z małą ilością turystów. Bardzo zadbane uliczki bez tłumów zachęcają do odwiedzenia. Docieram na wzgórze, na którym znajduje się zamek. Z góry jest piękna panorama na miasto. Zjeżdżam na dół i docieramy do centrum. Jest tam pełno uroczych kawiarenek. Oglądamy słynny potrójny most, o którym rano opowiadał nam Tomasz. Po krótkim czasie opuszczamy stolicę i jedziemy na Domżale. Kręcimy starą drogą. Trasa pięknie prowadzi dolinami. Po drodze zaliczamy jedną przełęcz 609 m n.p.m. Tam kolejny raz spotykam się z zainteresowaniem Słoweńców. To dla mnie duża odmiana. Z takim zachowaniem spotkaliśmy się poprzednio tylko w Austrii. Od przełęczy jedziemy cały czas pod mocny wiatr. Noclegu szukamy w miejscowości Gotovlje. Wiemy już jak jest namiot po słoweńsku, więc powinno być łatwiej. Początki są jednak trudne. Wszyscy nas odsyłają na odległy o 5-10 km camping. Wreszcie udaje się w największym domu w okolicy. Najpierw młoda dziewczyna nam odmawia, ale na drodze kawałek dalej spotykamy małżeństwo, które mówi, że ma dla nas miejsce i prowadzi nas do domu, z którego przed chwilą odjechaliśmy z niczym. Możemy rozbić się po drugiej stronie drogi obok pola kukurydzy i czegoś w stylu szopy. Dostajemy też zapas świeżej wody. W pobliżu rosną bardzo dobre winogrona :)

Wspólne zdjęcie z Tomaszem © Majorus


Docieramy do stolicy © Majorus


Rzut oka na miasto © Majorus


Zamek na wzgórzu © Majorus


Widok ze wzgórza © Majorus


Wejście na zamek © Majorus


Kompletny brak ludzi © Majorus


Jedziemy do centrum © Majorus


Potrójny most © Majorus


Puste stare miasto © Majorus


Drzwi do katedry św. Mikołaja © Majorus


Droga wiedzie doliną © Majorus


Kolejna przełęcz na naszej drodze © Majorus


Typowy krajobraz Słowenii © Majorus


Kolejny nocleg obok kukurydzy © Majorus


#lat=46.090469442673&lng=14.69521&zoom=10&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
125.01 km 0.00 km teren
06:54 h 18.12 km/h:
Maks. pr.:51.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1520 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 20.

Piątek, 3 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 1

Tego dnia nie było nam dane pospać nawet do standardowej 7:30. O 7 odezwały się dzwony w pobliskim kościele. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że dzwoniły przez 10 minut... Zmuszeni do wcześniejszego wstania zbieramy się w kiepskich humorach. Jednak ostatni nocleg we Włoszech kończy się miłym akcentem. W pewnym momencie przychodzi do nas gospodarz i proponuje nam kawę. Za chwilę jego żona przynosi nam tackę z 2 filiżankami. Szybko wypijamy i ruszamy w drogę do Triestu. Zaczynają się pierwsze pagórki. Wreszcie docieramy nad morze. Jedziemy przepiękną drogą, która prowadzi szczytem klifu, po prawej stronie mamy morze. Kolor wody jest cudowny, aż chciałoby się skoczyć na dół. Dojeżdżamy do Triestu. Przed miastem było kilka małych plaż, ale wszystkie były zapełnione po brzegi. Wjeżdżamy do centrum miasta. Ruch bardzo duży. Docieramy na główny plac i tam robimy sobie przerwę na jedzenie. Przejeżdżamy obok mariny i decydujemy się jak najszybciej wyjechać z miasta. Okazało się to jednak trudniejsze niż myśleliśmy. Każda droga, która wychodzi z miasta w pewnym czasie zmienia się w autostradę, bardzo dużo błądzimy, zawracamy, zatrzymujemy się w poszukiwaniu drogi. Wreszcie znajdujemy mniej więcej dobry kierunek i od razu zaczyna się podjazd. Na początku jest strasznie stromo, wąskie uliczki przez miasto są trudne do pokonania. Gdy już opuszczamy zabudowania pojawia się kolejny problem – słońce. Podjazd ma średnie nachylenie 8%, jedziemy koło południa, kompletnie nie ma wiatru i cały czas jesteśmy wystawieni na słońce. Pot leje się strumieniami, a my powoli zdobywamy kolejne metry podjazdu. Po kilku kilometrach robi się trochę lepiej. Docieramy do kolejnego kraju na naszej trasie – Słowenii. Za granicą zdecydowanie spada jakość asfaltu, chociaż i tak nie jest jeszcze najgorzej. Niestety Słowenia to kraj dość górzysty i cały czas musimy pokonywać kolejne pagórki, które w upale mocno dały się nam we znaki. Dojeżdżamy do Postojnej, gdzie robimy dłuższą przerwę na jedzenie. Od tego miejsca robi się trochę przyjemniej. Pojawia się kilka chmur i czasem jedziemy przez las. Zjeżdżamy do miejscowości Logatec, gdzie zatrzymujemy się pod sklepem w celu kupienia wody, ponieważ zamierzamy już zacząć szukać noclegu. Nagle podchodzi do nas jakiś mężczyzna i widząc nasze flagi pyta po angielsku czy naprawdę jesteśmy z Polski. Pyta się o dalszą drogę, a gdy odpowiadamy, że właśnie mamy zamiar szukać noclegu, mówi, że świetnie się składa, ponieważ jego syn uwielbia Polskę i musimy spać u niego w domu. Nie trzeba nam było tego drugi raz powtarzać. Od razu idziemy za nim i wprowadzamy rowery do garażu. W domu jest jego córka, która natychmiast proponuje nam kolację. W międzyczasie idziemy się wykąpać. Wieczór zapowiada się świetnie. Na kolację dostajemy... makaron, ale przynajmniej jest z mięsem. Po posiłku siadamy w ogrodzie i możemy zjadać śliwki z ich drzewa. Długo siedzimy z naszym gospodarzem i rozmawiamy o wszystkim. Okazuje się, że parę razy był w Polsce i on też jeździ na krótkie wypady rowerowe z żoną. Zabiera nas do komputera, gdzie pokazuje zdjęcia ze swoich wyjazdów. Około 21 oznajmia nam, że musi iść spać, bo rano o 4:00 wstaje do pracy. Jednocześnie mówi nam, że mamy cały dom do swojej dyspozycji. Zostajemy w pokoju z internetem, telewizorem. Pijemy piwo, oglądamy jak Majewski zdobywa złoty medal na olimpiadzie i czekamy na powrót syna gospodarza. Przyjeżdża dopiero o 23:30. Na początek przynosi nam trochę owoców i zaczynamy rozmowę. Okazuje się, że był kilka razy w Polsce, zna kilka słów po polsku, interesuje się naszą historią, czyta Gombrowicza i słucha Polskiej muzyki. Długo rozmawiamy. Czas szybko leci. Spać idziemy dopiero o 2:00. Pierwszy raz od 3 tygodni śpimy w normalnym łóżku. Ten nocleg miał tylko jeden minus. Po podłączeniu do prądu spaliła mi się ładowarka do aparatu. Dobrze, że bateria była dość mocno naładowana i wystarczyła do końca wyprawy.

Poranna kawa © Majorus


Zadowolony Olo © Majorus


Docieramy nad morze © Majorus


Ja chcę do wody! © Majorus


Piękny kolor wody © Majorus


W stronę Triestu © Majorus


Piękna droga do Triestu © Majorus


Zamek w Miramare © Majorus


Główny plac w Trieście © Majorus


Przerwa obok portu © Majorus


Piazza dell Unita dItalia © Majorus


Nie może zabraknąć mariny © Majorus


Przekraczamy kolejną granicę © Majorus


Pojawiają się wyższe szczyty © Majorus


Cała Słowenia jest mocno pofalowana © Majorus


Niestety żadnego nie znaleźliśmy... © Majorus


Tak, tak, tej nocy śpimy w łóżku © Majorus


#lat=45.767723660625&lng=13.80783&zoom=11&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
131.25 km 0.00 km teren
06:02 h 21.75 km/h:
Maks. pr.:41.11 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 10 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 19.

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 0

Kolejny dzień rozpoczynamy od wysyłania kartek. Chwilę nam to zajmuje, ponieważ musimy „zdobyć” kod pocztowy do Strzelina. O 9:00 ruszamy w drogę. Po wczorajszym luźnym dniu jedzie się świetnie. Nogi same kręcą i w ogóle nie czuć zmęczenia. Kierujemy się w stronę Wenecji. Tuż obok miasta nasza droga nagle zmienia się w autostradę. Nie mamy innego wyjścia, musimy jechać. Na szczęście do zjazdu było tylko trochę ponad kilometr, a cała autostrada była zakorkowana i byliśmy najszybciej poruszającymi się pojazdami. Za Wenecją decydujemy się odbić na Jesolo, a następnie Lido di Jesolo, by zrobić sobie przerwę nad morzem. Czas mamy bardzo dobry. Wreszcie docieramy na plażę. Był to jeden z fajniejszych momentów tego dnia. Po kilkugodzinnym kręceniu szybko przebraliśmy się w kąpielówki i poszliśmy się wykąpać. Potem ręcznik i chwila wylegiwania się na piasku. Troszkę zazdrościłem ludziom, którzy nie muszą nigdzie jechać, mogą tylko siedzieć sobie na plaży i w wodzie. Po chwili jednak uzmysłowiłem sobie, że to my robimy coś niezwykłego, a oni to co większość podczas wakacji. Po półtorej godziny odpoczynku i kąpieli z chęcią wsiadłem na rower i ruszyłem w dalszą drogę. Trasa nudna, cały czas płasko, gorąco i tylko od czasu do czasu jakaś wieś. Po 86 km robimy postój przy drodze na jedzenie. Po chwili dojeżdża do nas 2 sakwiarzy ze Słowenii. Chwila rozmowy, wspólne zdjęcie i decydujemy się dalej jechać razem, ponieważ oni też zmierzają w kierunku Triestu. Proponują dojechać do najbliższego miasta i tam zrobić postój. Wsiadamy na rowery i zaczynamy szaleńczą jazdę. Peter i Francis (bo tak mieli na imię Słoweńcy) strasznie szaleją. Prędkość w ogóle nie schodzi poniżej 30 km/h. Jedziemy w pociągu i jedyne co widzimy to ich tylne koła, na których próbujemy się utrzymać. Po pół godziny takiej jazdy dojeżdżamy do supermarketu. Od razu wchodzą do środka i po chwili przynoszą nam piwo. Siadamy kawałek dalej, pijemy zimne piwo i rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Okazuje się, że Francis jeździ w grupie kolarskiej, Peter trenował skoki narciarskie (nawet był w Zakopanem). Opowiadają nam o swojej podróży. Nie mają dużo czasu ze względu na pracę i codziennie robią ok. 200 km. Ich cała wyprawa miała trwać 9 dni. Po długiej przerwie ruszamy w dalszą drogę. Tempo wcale nie maleje, a wręcz przeciwnie wzrasta. Teraz jedziemy cały czas 35 km/h tylko na wiaduktach zwalniamy do 30. Po drodze przejeżdżamy przez wszystkie możliwe światła. Kilometry szybko lecą. Po chwili mamy już 18 od poprzedniego postoju i Francis zatrzymuje się po kolejnym marketem. Schodzimy z rowerów i odpoczywamy, a oni już wychodzą ze sklepu z kolejnym piwem dla nas. Ten postój był jeszcze dłuższy niż poprzedni. Na szczęście w tym miejscu nasze drogi się rozchodzą, ponieważ my jedziemy w kierunku Triestu, a oni szybciej w stronę granicy. Dalsza jazda w takim tempie mogłaby nas wykończyć, a do domu ciągle długa droga. Ludzie byli bardzo fajni, radośnie nastawieni do życia, cały czas się uśmiechali, żartowali, cieszyli się z jazdy. Trochę szkoda, że tylko kawałek jechaliśmy z nimi, ale tempo było zbyt szaleńcze. Dalej ruszamy sami już z normalną prędkością. W Cervignano szukamy noclegu. Udaje się za pierwszym razem. Olo przypomina sobie kilka słów po francusku i w mieszaninie francusko-włoskiej dostajemy pozwolenie na rozbicie namiotu. Najpierw gospodarz wysyła nas kawałek dalej na pole, jednak za moment dogania nas samochodem i każe zawrócić. Pokazuje nam miejsce tuż obok ogródka przy kukurydzy. Mamy dostęp do wielkiego zlewu w szopie. Wieczorem miałem tam małą przygodę. Poszedłem się wykąpać, myje się w spokoju w zimnej wodzie i nagle wchodzi do mnie gospodyni z jakąś miską. Mówi mi grzecznie „Buona sera” i stoi sobie. Co było robić, odpowiedziałem „Buona sera” i myłem się dalej. Dopiero po chwili wyszła.

Docieramy na plażę © Majorus


A teraz biegiem do wody! © Majorus


Alejka czy coś tam Sophi Loren © mietekgrden


Ale tu płasko © Majorus


Dość ciepło :) © Majorus


Ciągle płasko... © Majorus


Spotkanie ze Słoweńcami © Majorus


Robimy przerwę © Majorus


Z Peterem pod marketem © Majorus


Nocleg "w kukurydzy" © Majorus




Dane wyjazdu:
47.60 km 0.00 km teren
02:28 h 19.30 km/h:
Maks. pr.:27.17 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 18.

Środa, 1 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 0

Pobudka znowu o 7:30. Powoli zaczynam się już do tego przyzwyczajać. Po godzinie ruszamy w krótką tym razem drogę. Naszym celem jest oddalone o 20 km od nas miasteczko Mira, w którym planujemy zatrzymać się na campingu i ruszyć pieszo na zwiedzanie Wenecji. Bez sensu jest się pchać rowerem do miasta. Szybko docieramy do celu, rozstawiamy namiot i jemy drugie śniadanie. Okazuje się, że autobus do Wenecji odjeżdża spod campingu i w obie strony kosztuje tylko 2,6 Euro. O 11:25 mieliśmy wsiadać do autobusu, ale jak to zwykle bywa we Włoszech kierowca przyjechał kilkanaście minut później. Podróż do Wenecji trwała około 20 minut. Od razu uderza nas bardzo duża ilość ludzi. Wchodzimy w plątaninę wąskich uliczek, kierując się w stronę placu św. Marka. Po długiej drodze docieramy do celu i postanawiamy się rozdzielić, ponieważ ja chcę dłużej pochodzić po mieście i pozwiedzać różne zaułki. Nad morzem robie sobie krótką przerwę i zjadam przygotowane wcześniej kanapki. Ruszam na podbój Wenecji. Starałem się odwiedzić wszystkie najważniejsze miejsca, ale również dotrzeć do tych mało popularnych, ale równie pięknych. Udaje mi się znaleźć kilka opuszczonych uliczek nad kanałami. Fajnie przejść się nimi chociaż przez chwilę i odpocząć od tłumu. Cały dzień było bardzo gorąco, ale w zacienionych ulicach dało się wytrzymać. Dodatkowo co jakiś czas natrafiałem na źródełka i uzupełniałem zapasy wody. Samo miasto bardzo mi się podobało. Piękne uliczki, niezliczona ilość kanałów i mnóstwo ciekawych budynków sprawiły, że na spacerze spędziłem prawie 4 godziny. Po drodze kupiłem kilka pamiątek i zrobiłem całą masę zdjęć. Jedynym minusem mojej wędrówki był fakt, że nie miałem żadnego planu miasta i czasem ciężko było się odnaleźć w tej plątaninie kanałów i mostów. O 15:55 wsiadam do autobusu na camping. Docieram pod namiot, okazuje się, że Olo już od jakiegoś czasu jest na miejscu. Na campingu jest jednak strasznie gorąco i lata cała chmara komarów. Postanawiam wsiąść na rower i podjechać kilka kilometrów nad morze. Bez sakw jedzie mi się dość dziwnie. Wziąłem tylko małą torbę na kierownicę, gdzie schowałem ręcznik z nadzieją na kąpiel w morzu. Dotarłem do brzegu, jednak na moje nieszczęście okazało się, że nie ma nigdzie zejścia do wody. Trochę żałowałem, że nie mogę popływać, ale i tak spędziłem tam trochę czasu. Było chłodniej na campingu i nie było tych krwiożerczych komarów. Następnie udałem się w drogę powrotną nieco okrężną drogą w poszukiwaniu supermarketu. Po paru kilometrach dotarłem do sklepu i kupiłem jedzenie na kolację. Mimo małej ilości kilometrów dzień był bardzo męczący. Nogi odzwyczaiły się od długiego chodzenia, a dodatkowo zmęczenie potęgował upał i tłum, przez który trzeba się było przedzierać w niektórych miejscach w Wenecji.

Kiwi u Serba © Majorus


Jedziemy na camping © Majorus


Jeden z miliona kanałów © Majorus


Zatłoczony plac ze źródełkiem © Majorus


Na Ponte Rialto © Majorus


Bazylika św. Marka © Majorus


Campanila © Majorus


Plac św. Marka w całej okazałości © Majorus


Muszą być i gondole © Majorus


Ciężko znaleźć pustą uliczkę © Majorus


Canale Grande © Majorus


Trochę mniejszy kanał © Majorus


Jeszcze mniejszy © Majorus


Charakterystyczny posąg © Majorus


Zatłoczone nabrzeże © Majorus


Tłum przed Pałacem Dożów © Majorus


Wiezorny relaks nad morzem © Majorus


#lat=45.422279000898&lng=12.127225&zoom=12&maptype=ts_terrain