Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi majorus z miasteczka Jaworzno. Mam przejechane 74148.74 kilometrów w tym 197.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

2013 button stats bikestats.pl

2012 button stats bikestats.pl

2011 button stats bikestats.pl Flag Counter

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy majorus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Passo dello Stelvio 2012

Dystans całkowity:2911.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:162:56
Średnia prędkość:17.87 km/h
Maksymalna prędkość:68.26 km/h
Suma podjazdów:24880 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:107.82 km i 6h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Spec

Passo dello Stelvio 2012 - podsumowanie.

Wtorek, 4 września 2012 · dodano: 04.09.2012 | Komentarze 5

Czas na małe podsumowanie wyprawy na Passo dello Stelvio. Przez 27 dni podróży przeżyliśmy wiele niesamowitych przygód, które starałem się opisać w miarę szczegółowo. Spotkaliśmy mnóstwo świetnych ludzi. Z niektórymi mam kontakt także po powrocie, jednak większość widziałem pewnie pierwszy i ostatni raz. Udało się nam w pełni zrealizować główny plan i zaliczyć wszystkie miejsca, które chcieliśmy zobaczyć. W stosunku do pierwotnej nasza trasa zmieniła się bardzo nieznacznie. Odpuściliśmy jedynie zwiedzanie Budapesztu, ponieważ uznaliśmy za mało sensowne pchać się tam na rowerach zaledwie na kilka godzin. Szczęśliwie nie mieliśmy żadnej awarii po drodze (oprócz pękniętego kluczyka do zapięcia :p), ja nawet ani razu nie przebiłem dętki. Rower sprawował się bardzo dobrze, jedynie całkowicie starły się hamulce, ale to nic dziwnego po tylu przejechanych przełęczach. Pogoda była w sumie dość dobra. Tylko pierwszy tydzień zmagaliśmy się z deszczem, a potem już było tylko słońce, słońce i jeszcze raz upał. O dziwo po powrocie z wyprawy wcale nie schudłem, a wręcz przeciwnie przybrałem kilogram. Po drodze zrodziło się już kilka pomysłów na kolejną wyprawę i mam nadzieję, że jeden z nich uda się zrealizować w przyszłym roku.

Obszerna galeria z wyprawy

Kilka liczb wyprawy:

27 dni w trasie
163h tyle czasu spędziłem w siodle
24880m przewyższenia oznacza jedno, nie narzekaliśmy na brak podjazdów
2911 przejechanych kilometrów
840 zł wydane podczas wyprawy
2 noclegi w łóżku
3 noclegi na dziko
5 noclegów na campingach
16 noclegów „na gospodarza”
7 odwiedzonych krajów
2758 m n.p.m. najwyższy punkt wyprawy
4 – tyle było przełęczy powyżej 2000 m n.p.m.
15 tyle razy mieliśmy dostęp do normalnego prysznica
3 perfekcyjne noclegi, podczas których dostaliśmy pełno jedzenia i mieliśmy wszystkie wygody

Wyprawa w pigułce © Majorus


Relacja dzień po dniu:
Dzień 1 - Rozpoznanie z bojem
Dzień 2 - Zmagania z deszczem
Dzień 3 - Pierwsza przełęcz
Dzień 4 - Pagórkowate Czechy
Dzień 5 - Zwiedzanie Wiednia
Dzień 6 - Nad pięknym modrym Dunajem
Dzień 7 - Deszczowy Dunaj
Dzień 8 - Zmagania z Ennstalradweg
Dzień 9 - Piękne Alpy
Dzień 10 - Zabójczy Hochotor
Dzień 11 - W stronę słonecznej Italii
Dzień 12 - 3 przełęcze
Dzień 13 - Dzień pełen jabłek
Dzień 14 - Królowa alpejskich przełęczy
Dzień 15 - Piękne Lago d'Iseo
Dzień 16 - Poranny złodziej
Dzień 17 - Romeo i Julia
Dzień 18 - Wenecja miasto kanałów
Dzień 19 - Spotkanie z morzem i szalonymi Słoweńcami
Dzień 20 - Gościnna Słowenia
Dzień 21 - Ljubljana i słoweńskie pagórki
Dzień 22 - Wyżerka u dziewczyn
Dzień 23 - Świat jest mały
Dzień 24 - Nad wielką i brudną kałużą
Dzień 25 - Miły Słowak
Dzień 26 - Szaleńczy powrót
Dzień 27 - Koniec!

Przybliżona trasa wyprawy:
#lat=48.327877168484&lng=14.858345&zoom=6&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
70.87 km 0.00 km teren
03:30 h 20.25 km/h:
Maks. pr.:52.58 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:540 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 27.

Piątek, 10 sierpnia 2012 · dodano: 04.09.2012 | Komentarze 0

Tego dnia mogliśmy się wyspać. Wstaliśmy spokojnie o 9:30. Nigdzie już nie musieliśmy się spieszyć. Zjedliśmy śniadanie, zapakowaliśmy ostatni raz wszystkie nasze rzeczy i o 11:30 ruszyliśmy w drogę. Początkowo jedziemy cały czas w dół właściwie aż do Węgierskiej Górki. Tam mamy krótki podjazd i zjeżdżamy na starą drogę w kierunku Żywca. Jedzie się bardzo dobrze, wiatr cały czas lekko pomaga. Dojeżdżamy na dworzec w Żywcu, skąd Olo dalej pojedzie już pociągiem. Żegnamy się po 27 dniach spędzonych razem na rowerach. Dalej ruszam już sam. W Żywcu widzę dużo znaków informujących o objeździe drogi, którą miałem zamiar jechać. Decyduję się jednak zaryzykować i jechać normalnie. Okazało się to być dobra decyzją, ponieważ dało się przejechać krótkim odcinkiem rozkopanej drogi, przez co zaoszczędziłem trochę czasu. Postanawiam ominąć Przełęcz Kocierską i pojechać przez Porąbkę i Czaniec. Nie chciało mi się już zdobywać kolejnego podjazdu z sakwami. Droga jest mi dobrze znana i jedzie się świetnie. Myślę już tylko o powrocie do domu i dobrym obiedzie. W Czańcu jeszcze zatrzymuję się na chwilkę i zrywam parę śliwek z przydrożnego drzewa. O 15:30 docieram do dziadków i w tym momencie kończę wyprawę Passo dello Stelvio 2012.

W oddali widać Żar © Majorus


Pod koniec też widoki są ładne :) © Majorus




Dane wyjazdu:
172.70 km 0.00 km teren
09:14 h 18.70 km/h:
Maks. pr.:63.91 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1830 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 26.

Czwartek, 9 sierpnia 2012 · dodano: 03.09.2012 | Komentarze 1

Naszym celem na ten dzień było dojechanie jak najbliżej granicy z Polską. Gdzieś jednak świtała nam myśl, że może uda się dojechać do Rycerki, gdzie będziemy mogli spędzić noc u mojego wujka. Po paru pierwszych kilometrach byliśmy zmuszeni ją odrzucić. Ale od początku. Pobudka standardowo o 7:30. Jemy śniadanie, żegnamy się z gospodarzami i po godzinie ruszamy w drogę. Na sam początek mamy ok. 10 km podjazdu. Nie był on niby stromy, ale taki początek nas trochę zniechęcił. Już po 15 km robimy pierwszy postój. Nogi mamy trochę zmęczone po wczorajszej długiej jeździ i jedzie się nam fatalnie. Nie możemy usiedzieć na siodełkach, nogi ledwo co kręcą. Obawiamy się, że nie uda się podjechać tego dnia blisko granicy. Dodatkowo cały czas przeszkadza nam wiatr. Dalej krótki zjazd i jedziemy trochę po płaskim. Robimy kolejną przerwę, nie chce nam się jechać. Czeka nas teraz podjazd pod Fackovske Sedlo. Niby ma tylko 792 m n.p.m. więc nie spodziewamy się jakiejś trudnej przeprawy. Szybko jednak się okazuję, że podjazd jest stromy i oznakowani na znakach 12 % wcale nie było przesadzone. Na szczycie robimy przerwę na jedzenie. To był moment przełomowy tego dnia. Po przejechaniu szczytu czekał nas zjazd. Początek był też dość stromy i dziurawy, ale potem asfalt się poprawił i w sumie mieliśmy ok. 25 km w dół. Zaczynamy jechać trochę szybciej, zmęczenie już nie daje o sobie znać. Szybko udaje nam się dotrzeć do Ziliny. Tam robimy kolejną przerwę po marketem i ruszamy dalej. Wyjazd z miasta poszedł nam bardzo sprawnie. Od tego miejsca wstąpiło w nas coś dziwnego. Wjechaliśmy na dość zatłoczoną główną drogę w kierunku Cadcy. Nagle Olo zaczął nadawać mocne tempo ok. 25 km/h. Po chwili dałem mu zmianę i tak zaczęliśmy się zmieniać co parę minut. Każda kolejna zmiana była mocniejsza i szybko zrobiliśmy dużo km. Postanowiliśmy się zatrzymać i przedyskutować nasze położenie. Była godzina 18:30 i mieliśmy już przejechane 130 km. Nie chce się nam już jednak szukać miejsca na nocleg i podejmujemy dość szaloną decyzję: jedziemy do Polski do mojego wujka. Szybki telefon do taty i okazuje się, że bez problemu możemy jechać do Rycerki. W tym momencie opadło z nas całe zmęczenie i zaczęliśmy gnać na złamanie karku w stronę granicy. Przejechaliśmy przez Oscadnicę. Tam czekała nas pierwsza poważniejsza próba. Cały czas było wcześniej lekko pod górę, a my dawaliśmy z siebie wszystko. Teraz jednak zaczął się poważny i bardzo stromy podjazd. Pokonaliśmy go jednak bez trudu, był to chyba najlepiej przejechany podjazd podczas całej wyprawy. Zjazd był dość długi, więc nadrobiliśmy trochę czasu. Zrobiło się jednak bardzo zimno i strasznie zmarzliśmy podczas zjeżdżania. Byliśmy już bardzo blisko granicy i zaczęliśmy końcowy podjazd do Zwardonia. Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę pod sklepem, gdzie założyliśmy kurtki i oświetlenie, ponieważ było już dość ciemno. Jeszcze kilka metrów podjazdu i dojechaliśmy do granicy. Po 25 dniach podróży byliśmy z powrotem w Polsce. Tuż za granicą wjechaliśmy na chwilę na świetną drogę szybkiego ruchu. Miejscowi nam powiedzieli, że możemy nią jechać i policja nas nie złapie. Szybko jednak zjechaliśmy w stronę Soli. Zrobiło się kompletnie ciemno. Lekkie światło z czołówki oświetlało nam drogę. Wzbudzaliśmy dość spore zainteresowanie wśród nielicznych ludzi. Faktycznie musieliśmy wyglądać dość dziwnie: 2 facetów na rowerach obładowanych bagażami, z flagami Polski, w czołówkach jadących po ciemku przez wsie – ciekawy widok. Minusem tej jazdy były bardzo dziurawe drogi, ponieważ nie było widać tych wszystkich kraterów i czasem wpadaliśmy w dziury. Dodatkowo było bardzo dużo małych muszek, które wpadały do oczu. Pojawił się jeszcze jeden problem. U wujka w Rycerce byłem ostatni raz 2 albo 3 lata temu i zastanawiałem się czy trafię tam w kompletnych ciemnościach. Wsie nie były oświetlone, a od tej strony jechałem pierwszy raz. Trzeba było być bardzo skupionym na oświetlaniu drogi, a jednocześnie szukaniu drogowskazów. Jednak trafiłem bezbłędnie. Przed 22:00 dotarliśmy do domu. Dokonaliśmy czegoś dość niezwykłego, ponieważ według planów na Słowacji mieliśmy spędzić 3 dni, a byliśmy tam tylko półtora. Zostaliśmy przyjęci pyszną jajecznicą i piwem. Potem zrobiliśmy sobie jeszcze drugą kolację. Ja ciągle miałem makaron i ryż z Węgier, więc nadeszła pora, aby to zjeść. Zjadłem 2 woreczki ryżu i ok 100 g makaronu z kiełbasą. Okazało się tylko, że zabrakło wody w studni i kolejny raz musieliśmy się kąpać z butelki. Za to mogliśmy się wyspać w wygodnych łóżkach, do których udaliśmy się około 1:00.

Zaczynamy pierwszy podjazd © Majorus


Przerwa na posiłek w pięknym miejscu © Majorus


Kolejny podjazd © Majorus


Przyglądają nam się nawet sarny © Majorus


Faktycznie było stromo © Majorus


Widok ze szczytu © Majorus


Jest nawet wyciąg narciarski © Majorus


Ostatnia przełęcz © Majorus


Droga do Ziliny © Majorus


Witamy w Polsce! Więcej tabliczek już nie będzie :) © Majorus


#lat=48.984450231312&lng=18.748705&zoom=9&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
153.01 km 0.00 km teren
07:50 h 19.53 km/h:
Maks. pr.:51.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:300 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 25.

Środa, 8 sierpnia 2012 · dodano: 03.09.2012 | Komentarze 1

Poprzedniego dnia wieczorem sprawdziłem na nawigacji nasze położeni i coś mi nie pasowało. Podobno byliśmy rozbici tuż obok torów kolejowych. Ale gdzie tu tory? Przed nami wielkie pole, a za nami gęsty las. W nocy okazało się, że jednak były tory tuż za naszym namiotem w lesie. Kolejny raz spaliśmy tuż obok jeżdżących pociągów. To była też pierwsza chłodna noc od dawna. Rano też spotkał nas dziwny widok. Wychodzimy z namiotu, a niebo jest całkowicie zachmurzone. Wstaliśmy trochę wcześniej, bo o 7:00, bo chcieliśmy zrobić dość sporo kilometrów, żeby wrócić do domu dzień wcześniej. O 8:00 ruszamy w drogę. Początkowo kilka pagórków, ale jedzie się dobrze. Zjeżdżamy z głównej drogi i jedziemy bocznymi. Kilka razy zaczynało lekko padać, ale na szczęście szybko przestawało. Szybko robimy kolejne kilometry i docieramy do przejścia granicznego w Komarnie. Tam też kolejny raz widzimy Dunaj, który opuściliśmy dawno temu w Austrii. Robimy zakupy i dalej jedziemy drogą nr 511 przez Słowację. Pogoda robi się bardzo ładna. Wieje dość mocny wiatr w twarz, ale na szczęście jest płasko. Czas i kilometry bardzo szybko lecą. Wieczorem zaczynamy szukać noclegu i znowu udaje się za pierwszym razem. Olek wykorzystuje swoją znajomość czeskiego i możemy się rozbić na ogródku. Dostajemy kubeł ciepłej wody do kąpieli, dodatkowo gospodyni przynosi nam pomidory, ogórki i paprykę. Po chwili przychodzi gospodarz i przynosi nam piwo. Jest zainteresowany naszą wyprawą i od razu robi nam zdjęcia. Widzi, ze zaczynamy robić sobie kolację i po posiłku zaprasza nas do altanki w swoim ogrodzie na wino domowej roboty. Zjadam prawie pół kilo makaronu z sosem i kiełbasą. Już wiemy, ze wrócimy dzień wcześniej, więc bez sensu wieźć tyle jedzenia jeszcze kupionego na tanich Węgrzech. Po jedzeniu udajemy się do altanki, gdzie dostajemy wino, potem piwo i jakieś słone rzeczy do przegryzania. Dość długo rozmawiamy z gospodarzem o sytuacji w Polsce, na Słowacji i o naszej wyprawie. Wymieniamy się z nim również mailami. Musimy się jednak pożegnać i pójść spać, ponieważ następnego dnia mamy sporo kilometrów do przejechania.

Poranny widok na Zirc © Majorus


Nie wiedziałem, że mam swój pensjonat na Węgrzech © Majorus


Słoneczniki w dość kiepskim stanie © Majorus


Docieramy na Słowację © Majorus


Płasko i pod wiatr © Majorus


Robi się piękna pogoda © Majorus


W tle pagórki, z którymi zmierzymy się następnego dnia © Majorus


Dostajemy warzywa © Majorus


Nocleg w ogródku © Majorus


Zdjęcie przysłane mi na maila przez miłego Słowaka © Majorus


Wieczorna wyżerka © Majorus


#lat=47.8580951788&lng=18.140735&zoom=9&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
104.46 km 0.00 km teren
06:25 h 16.28 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:740 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 24.

Wtorek, 7 sierpnia 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 2

Wieczorny upał nie zwiastował tego co się stało w nocy. Obudziłem się w nocy z powodu ogromnej wichury. Ściany namiotu całe chodziły we wszystkie strony, ludzie obok w pośpiechu zakładali tropik na namiot, chowaliśmy wszystkie rzeczy zostawione na suszarce na zewnątrz. Rano wiatr trochę osłabł, ale mimo wszystko jest dość silny. Ludzie z campingu szukają porozrzucanych rzeczy po całym terenie. Nam na szczęście nic nie odwiało, mimo że postanowiłem zostawić skarpetki na szczęście przypięte klipsami. O 8:30 ruszamy w drogę. Wiatr bardzo przeszkadza. Jednak jeszcze bardziej przeszkadza stan ścieżki rowerowej. Tylu dziur nie widziałem na całej wyprawie. Jedzie się fatalnie. Do tego bo drodze chodzi strasznie dużo ludzi, a szlak czasami się urywa. Zatrzymujemy się w sklepie i tam podejmujemy decyzję, że nie będziemy dalej jechać wokół Balatonu, tylko przepłyniemy promem na stronę północną mocno skracając sobie drogę. Docieramy do Szantod, gdzie wsiadamy na prom. Po drugiej stronie jeziora zatrzymujemy się na krótką kąpiel. Tutaj woda jest trochę lepsza, a po 100 m spaceru w głąb „kałuży” wodę mam już do pasa. Po tej stronie jeziora ścieżka okazuje się być dużo lepsza. Z radością przyjmujemy ta zmianę. Niestety szybko odbijamy w stronę Veszprem. Tam też kończą się płaskie Węgry. Zaczynają się pagórki, które pokonywane pod wiatr są dość męczące. W Veszprem spędzamy dosyć dużo czasu na poszukiwaniach kartuszy gazowych, jednak nic nie udaje nam się znaleźć. Zniechęceni ruszamy w dalszą drogę. Wszyscy mówili, że przez całe Węgry będzie płasko. Nie mieliśmy takiego wrażenia, co ciekawe przejeżdżaliśmy nawet obok wyciągu narciarskiego! Kawałek za miejscowością Zirc szukamy noclegu. Jesteśmy w jakiejś dziurze zabitej dechami, a mężczyzna odsyła nas na camping. Okazuje się, że faktycznie był tam camping. Nikogo na nim nie było, trawa ładnie skoszona, więc pytamy się o cenę. Jest 2 razy drożej niż nad samym Balatonem. Dziękujemy i jedziemy dalej. Decydujemy się tę noc spać na dziko. Dojeżdżamy do dużego pola, jedziemy nim kawałek dalej i rozbijamy się na końcu pod samym lasem. Mamy piękny widok na miasteczko położone w dolinie. Ten nocleg był trochę inny niż byliśmy do tego przyzwyczajeni przez ostatnie dni. Pierwszy raz od dawna wieczorem zrobiło się zimno i musieliśmy się ubrać w ciepłe rzeczy.

Pakowanie po wichurze © Majorus


Nie wiem co ludzie widzą w tym Balatonie... © Majorus


Fatalna ta ścieżka © Majorus


Nie mam pojęcia jak one tu wpłynęły © Majorus


Prom przez Balaton kosztuje 790 forintów, tj około 12 zł © mietekgrden


Tu się da zanurzyć do pasa © Majorus


Ścieżka po drugiej stronie jeziora jest już bardzo dobra © mietekgrden


Pagórkowate Węgry © Majorus


Nocleg na polu © Majorus


#lat=46.992467664682&lng=17.671135&zoom=10&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
102.65 km 0.00 km teren
05:29 h 18.72 km/h:
Maks. pr.:53.09 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:590 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 23.

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · dodano: 01.09.2012 | Komentarze 0

Po wczorajszej wyżerce i długich rozmowach znowu trudno wstać. Zwlekamy się około 8:00. Wchodzimy do domu, gdzie wita nas Monika i zaprasza na śniadanie. Na stole czeka na nas ogromna jajecznica z papryką i cebulą. Oprócz tego jest pyszny chleb domowej roboty, bułki, herbata, szynka, ser, dżem, jednym słowem wszystko co tylko mogliśmy sobie wymarzyć. Znowu gospodarze zmuszają nas do ciągłych dokładek i w efekcie ciężko nam potem wstać od stołu. Trzeba się jednak zbierać. Wymieniamy się jeszcze mailami, robimy wspólne zdjęcie. Ojciec proponuje nam jeszcze trochę wina przed wyjazdem, ale odmawiamy. Dostajemy trochę ciasta na drogę i ruszamy w drogę, chociaż z takim jedzeniem moglibyśmy zostać jeszcze parę dni. Od granicy dzieliły nas 2 kilometry, więc szybko robimy pierwszy postój na zdjęcia. Jedziemy boczną i dziurawą drogą. Kilka dni wcześniej rozmawialiśmy z Olkiem a Amie – dziewczynie, która jedzie dookoła świata na rowerze. Przejeżdżamy przez jakąś wieś, gdzie machają do nas sakwiarze spod sklepu. Jedziemy jednak dalej, ale po chwili nas doganiają. Obracamy się i już chcemy zapytać dokąd jadą, ale zamarliśmy. Okazuje się, że ludzie, którzy nas dogonili to właśnie Amie i Olli, o których wcześniej mówiliśmy. Świat jest jednak mały. Amie też jest bardzo zaskoczona, bo z Olkiem spotkała się kiedyś w Polsce. Robimy wspólne zdjęcie i ruszamy razem w dalszą drogę. Jedziemy przez straszne zadupia. Drogi są kompletnie zapomniane przez drogowców i jest na nich więcej dziur niż asfaltu. Dodatkowo Węgry zaskakują nas licznymi pagórkami. Cały czas jedziemy w górę albo w dół. A miało być kompletnie płasko i nudno. Jest strasznie gorąco i po 30 km zatrzymujemy się pod sklepem. Tam długo rozmawiamy o podróżach. Nas jednak goni czas i musimy ruszać. Im się nigdzie nie spieszy, więc przeczekują najgorszy upał. Ruszamy w stronę Balatonu. Wiatr trochę pomaga i po 60 km wreszcie robi się płasko. Tuż przed jeziorem wjeżdżamy na ścieżkę rowerową. Początkowo jedzie się nią nieźle, ale potem zaczyna być kiepsko oznakowana, dziurawa i zatłoczona przez pieszych. Docieramy na plażę i chcemy się wykąpać. Tu spotyka mnie wielkie rozczarowanie. Wiedziałem, że Balaton to nic ciekawego, ale nie myślałem, że będzie aż tak źle. W zasadzie jest to wielka, ciepła i brudna kałuża. Wszedłem do wody, pełno glonów. Po 50m spaceru dalej miałem wodę po kostki. Po 100 m nawet nie zamoczyłem jeszcze kolan. Miałem dość spaceru, więc położyłem się w tym mule żeby się trochę ochłodzić, ale woda była bardzo ciepła. Kąpiel nie trwała długo i szybko ruszyliśmy dalej. Nie próbowaliśmy nawet szukać noclegu u ludzi, od razu skierowaliśmy się na camping. Nie mieliśmy forintów, ale na szczęście udało się zapłacić w euro. Camping całkiem przyjemny, niewielki, zadbany, z darmowym prysznicem. Cena też była fajna, bo tylko 2,7 Euro na osobę. Na kolację zjadamy kupiony w markecie gulasz, który popijam pysznym węgierskim piwem.

Pożegnanie z dziewczynami © Majorus


Docieramy na Węgry © Majorus


Kolejna tabliczka do kolekcji © Majorus


Węgierskie miejscowości... © Majorus


Spotykamy Amie i Olliego © Majorus


Musimy ruszać dalej © Majorus


Robi się płasko © Majorus


Nad wielką kałużą © Majorus


Żeby się zamoczyć trzeba odbyć długi spacer © Majorus


Kameralny camping nad Balatonem © Majorus


#lat=46.729061769183&lng=16.89849&zoom=10&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
135.20 km 0.00 km teren
07:01 h 19.27 km/h:
Maks. pr.:65.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:560 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 22.

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 01.09.2012 | Komentarze 1

Tego dnia naszym głównym celem było dotarcie na Węgry. Pogoda jak zwykle ostatnio piękna. Wstajemy o 7:30 i o 8:30 już jedziemy w stronę Celje. Przejeżdżamy przez miasto i jedziemy dalej starą drogą. Trasa świetna. Praktycznie w ogóle nie ma ruchu samochodowego, po drodze kilka fajnych pagórków. Jednak im bliżej granicy węgierskiej, tym robi się bardziej płasko. Następnie udajemy się w kierunku miejscowości Ptuj, gdzie robimy sobie dłuższą przerwę na jedzenie. Dalsza droga dość nudna, płasko i nic ciekawego do zobaczenia. Na Węgry chcemy wjechać boczną drogą. Jest niedziela i jedyny problem jaki mamy jest z wodą. Wszystkie sklepy są pozamykane. Wreszcie udaje nam się znaleźć otwartą stację i tam nabieramy sobie wody do butelek z kranu. Jedziemy dalej. Tuż przed granicą dostrzegamy jakąś wioskę. Szybko decydujemy się tam poszukać noclegu, ponieważ nie mamy już ochoty na dłuższą jazdę. To okazuje się być jedną z najlepszych decyzji na całej wyprawie. Dojeżdżamy do pierwszego domu i pytamy dziadka o możliwość noclegu. Woła on swoją córkę Monikę, która mówi po angielsku, ale woli po niemiecku. Muszę sobie przypomnieć moje wyuczone zdanie, którego nie używałem od ponad tygodnia. Okazuje się, że nie ma problemu z rozłożeniem namiotu w ogrodzie. Podczas rozbijania przychodzi do nas Monika i proponuje piwo. Zaprasza nas do altanki, gdzie wypijamy zimnego radlera w jej towarzystwie rozmawiając trochę o naszej podróży. Po chwili przychodzi jej siostra Manuela i mówi, że łazienka jest już do naszej dyspozycji. Od razu idziemy się wykąpać. Po kąpieli na stole ląduje olbrzymi garnek pełny jakiejś zupy. Nie mam pojęcia co to było, ale była przepyszna. Pływało w niej dużo mięsa, kaszy. Ojciec dziewczyn zachęca nas do jedzenia kolejnych talerzy. Do tego dostajemy chleb i jakiś specjał słoweński podobny do chleba. Zjadamy po 2 talerze i w tym momencie dziewczyny pytają nas, czy chcielibyśmy kiełbasę. Nasza odpowiedź była oczywista, więc po chwili dostajemy po 2 duże kiełbasy domowej roboty, a do tego dużo papryki. Ledwo wszystko zjadamy. Wtedy pojawia się kolejne pytanie: „A lubicie może słodycze”. Zaczynamy się śmiać i mówimy, że lubimy. Nie trzeba było długo czekać na reakcję. Po chwili matka dziewczyn przynosi nam ogromny talerz świeżo upieczonego ciasta czekoladowo-kokosowego. Monika mówi nam, że na Słowenii jest taki zwyczaj, ze jak się czegoś nie zje, to oznacza, że nie smakowało. Nie mamy wyjścia i musimy wszystko zjeść. Olek szybko wymięka, więc sam opróżniam talerz. Po takim posiłku jesteśmy całkowicie pełni. A tu nagle przychodzi ojciec i mówi, że koniecznie musimy spróbować jego wina domowej roboty. Zostawia nam butelkę i odchodzi przynieść siana sarnom, które hoduje za płotem. Siedzimy z dziewczynami w altance, pijemy wino i rozmawiamy. Okazuje się, że Monika studiuje turystykę, a Manuela germanistykę. Trochę brakuje mi słów po niemiecku, ale dogadujemy się dość dobrze. Dziewczyny rozumieją angielski, więc często mówię w mieszaninie niemieckiego i angielskiego. Gdy tylko opróżnimy szklankę wina od razu dolewają nam kolejną. W efekcie wypijamy 3 litry wina. Czasem udaje się nam porozumieć także po polsku i słoweńsku. Opowiadamy o naszej podróży, odwiedzonych miejscach, poznanych ludziach. Dziewczyny przekazują nam kilka ciekawych informacji o Słowenii. Rozmawia się bardzo miło, jednak kiedyś trzeba iść spać. Zbieramy się koło północy. Koło namiotu dostrzegamy specjalnie przyniesione kołdry. Wkładam jedną pod karimatę – kolejna wygodna noc. To był zdecydowanie jeden z najlepszych noclegów na całej wyprawie.

Poranne pakowanie © Majorus


Pierwsze pagórki © Majorus


Robi się płasko © Majorus


Ale nudy... © Majorus


Lekkie urozmaicenie © Majorus


Nocleg u dziewczyn © Majorus


Sarny za płotem © Majorus


#lat=46.458936033698&lng=15.780730000001&zoom=10&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
105.47 km 0.00 km teren
05:47 h 18.24 km/h:
Maks. pr.:52.08 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:380 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 21.

Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 0

Rano bardzo ciężko wstać. Trudno się rozstać z wygodnym łóżkiem po 3 tygodniach spania na karimacie. Dodatkowo byliśmy zmęczeni rozmową do 2 w nocy. Budzimy się dopiero o 8:30 bardzo niewyspani. Jednak dzień zaczyna się znakomicie. Schodzimy na dół, a tam Tomasz (nasz gospodarz) już krząta się w kuchni. Na stole ląduje świetny chleb, dżem domowej roboty, sok, choco cream :) Po chwili przychodzi gospodyni, która była w sklepie i donosi jeszcze więcej jedzenia. Jemy jogurt i owoce. Już najedzeni dostajemy jeszcze knedle. Powoli zaczynamy się zbierać, składamy wszystkie wyprane rzeczy, robimy wspólne zdjęcie, wymieniamy się mailami i o 10:00 ruszamy w stronę Ljubljany. Kilka pierwszych km jest fatalnych. Jedziemy dziurawą drogą z płyt. Na szczęście po chwili stan asfaltu się poprawia. Ciśniemy starą drogą do stolicy obok autostrady, na której jak się potem dowiedziałem na stacji był 25 kilometrowy korek. Jest ciepło, ale za to płasko, a nawet trochę w dół, więc szybko docieramy do miasta. Zatrzymujemy się pod supermarketem, gdzie wzbudzamy ogólne zainteresowanie. Podchodzi do nas dużo ludzi i pyta się gdzie jedziemy. Oni do nas mówią po słoweńsku, my odpowiadamy po polsku, ale jakoś się dogadujemy. Ljubljana jest bardzo ładna. Jest dość niewielkim miastem z małą ilością turystów. Bardzo zadbane uliczki bez tłumów zachęcają do odwiedzenia. Docieram na wzgórze, na którym znajduje się zamek. Z góry jest piękna panorama na miasto. Zjeżdżam na dół i docieramy do centrum. Jest tam pełno uroczych kawiarenek. Oglądamy słynny potrójny most, o którym rano opowiadał nam Tomasz. Po krótkim czasie opuszczamy stolicę i jedziemy na Domżale. Kręcimy starą drogą. Trasa pięknie prowadzi dolinami. Po drodze zaliczamy jedną przełęcz 609 m n.p.m. Tam kolejny raz spotykam się z zainteresowaniem Słoweńców. To dla mnie duża odmiana. Z takim zachowaniem spotkaliśmy się poprzednio tylko w Austrii. Od przełęczy jedziemy cały czas pod mocny wiatr. Noclegu szukamy w miejscowości Gotovlje. Wiemy już jak jest namiot po słoweńsku, więc powinno być łatwiej. Początki są jednak trudne. Wszyscy nas odsyłają na odległy o 5-10 km camping. Wreszcie udaje się w największym domu w okolicy. Najpierw młoda dziewczyna nam odmawia, ale na drodze kawałek dalej spotykamy małżeństwo, które mówi, że ma dla nas miejsce i prowadzi nas do domu, z którego przed chwilą odjechaliśmy z niczym. Możemy rozbić się po drugiej stronie drogi obok pola kukurydzy i czegoś w stylu szopy. Dostajemy też zapas świeżej wody. W pobliżu rosną bardzo dobre winogrona :)

Wspólne zdjęcie z Tomaszem © Majorus


Docieramy do stolicy © Majorus


Rzut oka na miasto © Majorus


Zamek na wzgórzu © Majorus


Widok ze wzgórza © Majorus


Wejście na zamek © Majorus


Kompletny brak ludzi © Majorus


Jedziemy do centrum © Majorus


Potrójny most © Majorus


Puste stare miasto © Majorus


Drzwi do katedry św. Mikołaja © Majorus


Droga wiedzie doliną © Majorus


Kolejna przełęcz na naszej drodze © Majorus


Typowy krajobraz Słowenii © Majorus


Kolejny nocleg obok kukurydzy © Majorus


#lat=46.090469442673&lng=14.69521&zoom=10&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
125.01 km 0.00 km teren
06:54 h 18.12 km/h:
Maks. pr.:51.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1520 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 20.

Piątek, 3 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 1

Tego dnia nie było nam dane pospać nawet do standardowej 7:30. O 7 odezwały się dzwony w pobliskim kościele. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że dzwoniły przez 10 minut... Zmuszeni do wcześniejszego wstania zbieramy się w kiepskich humorach. Jednak ostatni nocleg we Włoszech kończy się miłym akcentem. W pewnym momencie przychodzi do nas gospodarz i proponuje nam kawę. Za chwilę jego żona przynosi nam tackę z 2 filiżankami. Szybko wypijamy i ruszamy w drogę do Triestu. Zaczynają się pierwsze pagórki. Wreszcie docieramy nad morze. Jedziemy przepiękną drogą, która prowadzi szczytem klifu, po prawej stronie mamy morze. Kolor wody jest cudowny, aż chciałoby się skoczyć na dół. Dojeżdżamy do Triestu. Przed miastem było kilka małych plaż, ale wszystkie były zapełnione po brzegi. Wjeżdżamy do centrum miasta. Ruch bardzo duży. Docieramy na główny plac i tam robimy sobie przerwę na jedzenie. Przejeżdżamy obok mariny i decydujemy się jak najszybciej wyjechać z miasta. Okazało się to jednak trudniejsze niż myśleliśmy. Każda droga, która wychodzi z miasta w pewnym czasie zmienia się w autostradę, bardzo dużo błądzimy, zawracamy, zatrzymujemy się w poszukiwaniu drogi. Wreszcie znajdujemy mniej więcej dobry kierunek i od razu zaczyna się podjazd. Na początku jest strasznie stromo, wąskie uliczki przez miasto są trudne do pokonania. Gdy już opuszczamy zabudowania pojawia się kolejny problem – słońce. Podjazd ma średnie nachylenie 8%, jedziemy koło południa, kompletnie nie ma wiatru i cały czas jesteśmy wystawieni na słońce. Pot leje się strumieniami, a my powoli zdobywamy kolejne metry podjazdu. Po kilku kilometrach robi się trochę lepiej. Docieramy do kolejnego kraju na naszej trasie – Słowenii. Za granicą zdecydowanie spada jakość asfaltu, chociaż i tak nie jest jeszcze najgorzej. Niestety Słowenia to kraj dość górzysty i cały czas musimy pokonywać kolejne pagórki, które w upale mocno dały się nam we znaki. Dojeżdżamy do Postojnej, gdzie robimy dłuższą przerwę na jedzenie. Od tego miejsca robi się trochę przyjemniej. Pojawia się kilka chmur i czasem jedziemy przez las. Zjeżdżamy do miejscowości Logatec, gdzie zatrzymujemy się pod sklepem w celu kupienia wody, ponieważ zamierzamy już zacząć szukać noclegu. Nagle podchodzi do nas jakiś mężczyzna i widząc nasze flagi pyta po angielsku czy naprawdę jesteśmy z Polski. Pyta się o dalszą drogę, a gdy odpowiadamy, że właśnie mamy zamiar szukać noclegu, mówi, że świetnie się składa, ponieważ jego syn uwielbia Polskę i musimy spać u niego w domu. Nie trzeba nam było tego drugi raz powtarzać. Od razu idziemy za nim i wprowadzamy rowery do garażu. W domu jest jego córka, która natychmiast proponuje nam kolację. W międzyczasie idziemy się wykąpać. Wieczór zapowiada się świetnie. Na kolację dostajemy... makaron, ale przynajmniej jest z mięsem. Po posiłku siadamy w ogrodzie i możemy zjadać śliwki z ich drzewa. Długo siedzimy z naszym gospodarzem i rozmawiamy o wszystkim. Okazuje się, że parę razy był w Polsce i on też jeździ na krótkie wypady rowerowe z żoną. Zabiera nas do komputera, gdzie pokazuje zdjęcia ze swoich wyjazdów. Około 21 oznajmia nam, że musi iść spać, bo rano o 4:00 wstaje do pracy. Jednocześnie mówi nam, że mamy cały dom do swojej dyspozycji. Zostajemy w pokoju z internetem, telewizorem. Pijemy piwo, oglądamy jak Majewski zdobywa złoty medal na olimpiadzie i czekamy na powrót syna gospodarza. Przyjeżdża dopiero o 23:30. Na początek przynosi nam trochę owoców i zaczynamy rozmowę. Okazuje się, że był kilka razy w Polsce, zna kilka słów po polsku, interesuje się naszą historią, czyta Gombrowicza i słucha Polskiej muzyki. Długo rozmawiamy. Czas szybko leci. Spać idziemy dopiero o 2:00. Pierwszy raz od 3 tygodni śpimy w normalnym łóżku. Ten nocleg miał tylko jeden minus. Po podłączeniu do prądu spaliła mi się ładowarka do aparatu. Dobrze, że bateria była dość mocno naładowana i wystarczyła do końca wyprawy.

Poranna kawa © Majorus


Zadowolony Olo © Majorus


Docieramy nad morze © Majorus


Ja chcę do wody! © Majorus


Piękny kolor wody © Majorus


W stronę Triestu © Majorus


Piękna droga do Triestu © Majorus


Zamek w Miramare © Majorus


Główny plac w Trieście © Majorus


Przerwa obok portu © Majorus


Piazza dell Unita dItalia © Majorus


Nie może zabraknąć mariny © Majorus


Przekraczamy kolejną granicę © Majorus


Pojawiają się wyższe szczyty © Majorus


Cała Słowenia jest mocno pofalowana © Majorus


Niestety żadnego nie znaleźliśmy... © Majorus


Tak, tak, tej nocy śpimy w łóżku © Majorus


#lat=45.767723660625&lng=13.80783&zoom=11&maptype=ts_terrain

Dane wyjazdu:
131.25 km 0.00 km teren
06:02 h 21.75 km/h:
Maks. pr.:41.11 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 10 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Passo dello Stelvio 2012 - dzień 19.

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 0

Kolejny dzień rozpoczynamy od wysyłania kartek. Chwilę nam to zajmuje, ponieważ musimy „zdobyć” kod pocztowy do Strzelina. O 9:00 ruszamy w drogę. Po wczorajszym luźnym dniu jedzie się świetnie. Nogi same kręcą i w ogóle nie czuć zmęczenia. Kierujemy się w stronę Wenecji. Tuż obok miasta nasza droga nagle zmienia się w autostradę. Nie mamy innego wyjścia, musimy jechać. Na szczęście do zjazdu było tylko trochę ponad kilometr, a cała autostrada była zakorkowana i byliśmy najszybciej poruszającymi się pojazdami. Za Wenecją decydujemy się odbić na Jesolo, a następnie Lido di Jesolo, by zrobić sobie przerwę nad morzem. Czas mamy bardzo dobry. Wreszcie docieramy na plażę. Był to jeden z fajniejszych momentów tego dnia. Po kilkugodzinnym kręceniu szybko przebraliśmy się w kąpielówki i poszliśmy się wykąpać. Potem ręcznik i chwila wylegiwania się na piasku. Troszkę zazdrościłem ludziom, którzy nie muszą nigdzie jechać, mogą tylko siedzieć sobie na plaży i w wodzie. Po chwili jednak uzmysłowiłem sobie, że to my robimy coś niezwykłego, a oni to co większość podczas wakacji. Po półtorej godziny odpoczynku i kąpieli z chęcią wsiadłem na rower i ruszyłem w dalszą drogę. Trasa nudna, cały czas płasko, gorąco i tylko od czasu do czasu jakaś wieś. Po 86 km robimy postój przy drodze na jedzenie. Po chwili dojeżdża do nas 2 sakwiarzy ze Słowenii. Chwila rozmowy, wspólne zdjęcie i decydujemy się dalej jechać razem, ponieważ oni też zmierzają w kierunku Triestu. Proponują dojechać do najbliższego miasta i tam zrobić postój. Wsiadamy na rowery i zaczynamy szaleńczą jazdę. Peter i Francis (bo tak mieli na imię Słoweńcy) strasznie szaleją. Prędkość w ogóle nie schodzi poniżej 30 km/h. Jedziemy w pociągu i jedyne co widzimy to ich tylne koła, na których próbujemy się utrzymać. Po pół godziny takiej jazdy dojeżdżamy do supermarketu. Od razu wchodzą do środka i po chwili przynoszą nam piwo. Siadamy kawałek dalej, pijemy zimne piwo i rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Okazuje się, że Francis jeździ w grupie kolarskiej, Peter trenował skoki narciarskie (nawet był w Zakopanem). Opowiadają nam o swojej podróży. Nie mają dużo czasu ze względu na pracę i codziennie robią ok. 200 km. Ich cała wyprawa miała trwać 9 dni. Po długiej przerwie ruszamy w dalszą drogę. Tempo wcale nie maleje, a wręcz przeciwnie wzrasta. Teraz jedziemy cały czas 35 km/h tylko na wiaduktach zwalniamy do 30. Po drodze przejeżdżamy przez wszystkie możliwe światła. Kilometry szybko lecą. Po chwili mamy już 18 od poprzedniego postoju i Francis zatrzymuje się po kolejnym marketem. Schodzimy z rowerów i odpoczywamy, a oni już wychodzą ze sklepu z kolejnym piwem dla nas. Ten postój był jeszcze dłuższy niż poprzedni. Na szczęście w tym miejscu nasze drogi się rozchodzą, ponieważ my jedziemy w kierunku Triestu, a oni szybciej w stronę granicy. Dalsza jazda w takim tempie mogłaby nas wykończyć, a do domu ciągle długa droga. Ludzie byli bardzo fajni, radośnie nastawieni do życia, cały czas się uśmiechali, żartowali, cieszyli się z jazdy. Trochę szkoda, że tylko kawałek jechaliśmy z nimi, ale tempo było zbyt szaleńcze. Dalej ruszamy sami już z normalną prędkością. W Cervignano szukamy noclegu. Udaje się za pierwszym razem. Olo przypomina sobie kilka słów po francusku i w mieszaninie francusko-włoskiej dostajemy pozwolenie na rozbicie namiotu. Najpierw gospodarz wysyła nas kawałek dalej na pole, jednak za moment dogania nas samochodem i każe zawrócić. Pokazuje nam miejsce tuż obok ogródka przy kukurydzy. Mamy dostęp do wielkiego zlewu w szopie. Wieczorem miałem tam małą przygodę. Poszedłem się wykąpać, myje się w spokoju w zimnej wodzie i nagle wchodzi do mnie gospodyni z jakąś miską. Mówi mi grzecznie „Buona sera” i stoi sobie. Co było robić, odpowiedziałem „Buona sera” i myłem się dalej. Dopiero po chwili wyszła.

Docieramy na plażę © Majorus


A teraz biegiem do wody! © Majorus


Alejka czy coś tam Sophi Loren © mietekgrden


Ale tu płasko © Majorus


Dość ciepło :) © Majorus


Ciągle płasko... © Majorus


Spotkanie ze Słoweńcami © Majorus


Robimy przerwę © Majorus


Z Peterem pod marketem © Majorus


Nocleg "w kukurydzy" © Majorus