Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi majorus z miasteczka Jaworzno. Mam przejechane 74148.74 kilometrów w tym 197.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

2013 button stats bikestats.pl

2012 button stats bikestats.pl

2011 button stats bikestats.pl Flag Counter

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy majorus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:2776.34 km (w terenie 100.00 km; 3.60%)
Czas w ruchu:144:32
Średnia prędkość:19.21 km/h
Maksymalna prędkość:69.01 km/h
Suma podjazdów:24112 m
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:106.78 km i 5h 33m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
114.76 km 0.00 km teren
06:28 h 17.75 km/h:
Maks. pr.:54.91 km/h
Temperatura:39.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1225 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 23.

Środa, 31 lipca 2013 · dodano: 16.11.2013 | Komentarze 0

Ten dzień zaczął się dla nas wcześniej niż zwykle. Okazało się, że spanie w namiocie na podmurówce nie było najlepszym pomysłem. Jak na złość w nocy zaczęła się wichura. Ledwo zasnęliśmy, to obudziły nas kładące się na nas ściany. Takiej wichury nie pamiętam w swoim życiu. Namiot cały chodził. Próbowałem w nocy choć trochę obłożyć go kamieniami, ale nie wiele to pomogło. W ogóle nie spaliśmy, tylko trzymaliśmy namiot. Rano wiatr wcale nie ucichł. Nie mogliśmy jednocześnie wyjść z namiotu, żeby nam go nie odwiało. Michał już tradycyjnie zaczyna zmianę kolejnej dętki... W międzyczasie dostajemy naleśniki od naszych gospodarzy. Po chwili słyszymy charakterystyczne syczenie i Michał znowu ma flaka. Zaczyna się to robić denerwujące. Nie mamy już dętek na zmianę. Tutaj super zachował się nasz gospodarz, który zaproponował, że jego znajomy zawiezie Michała autem do Dubrovnika. Tak tez postanowiliśmy zrobić. Ja ruszyłem na rowerze. Był to jeden z najgorszych odcinków. Wiatr zrzucał mnie z roweru i spychał pod jeżdżące auta. Wreszcie dotarłem do Dubrovnika. Chciałem ruszyć na zwiedzanie, ale przeraziła mnie ilość schodów, które musiałbym pokonać z rowerem. Postanowiłem poczekać na Michała. Po godzinie przyjeżdża z nową oponą i kompletem dętek. Szybko zwiedzamy miasto i ruszamy dalej. Spotykamy sakwiarzy z Austrii i Polaków z Warszawy. W połowie dnia robimy sobie przerwę na świetnej plaży. Na chwilę wjeżdżamy też do Bośni. Ten kraj ma tylko kilka kilometrów dostępu do morza. Po tym fragmencie wracamy znowu do Chorwacji. Na granicach nie ma żadnej kontroli. Wreszcie odbijamy od morza i w pierwszym miasteczku szukamy noclegu. Idzie to bardzo mozolnie. Po długich poszukiwaniach jakiś Chorwat wsiada w auto i każe jechać za sobą. Dojeżdżamy na wzgórze pod ruiny jakiegoś fortu. Tam też się rozkładamy podziwiając zachód słońca. Podczas kolacji nagle przychodzi do nas strażnik z fortu i mówi, że tutaj nie możemy spać, bo może nas zgarnąć policja. Na szczęście pozwala nam przenieść się do fortu. Nie był to proste zadanie. Po ciemku musieliśmy wnieść namiot po stromych skałach, a potem rowery z wszystkimi bagażami. W nagrodę mamy piękny widok na całą dolinę i miejsce odsłonięte od wiatru. Nie zawsze człowiek ma okazję przespać się w ruinach fortu.

Z drogi jest świetny widok na Dubrovnik © Majorus


Nie, tam z rowerem nie idę © Majorus


Główna ulica miasta © Majorus


Co parę metrów inny zabytek © Majorus


Jeden z kilku kościółków © Majorus


Starówka otoczona jest murami © Majorus


Forteca nad morzem © Majorus


Na szczęście udaje się znaleźć puste uliczki © Majorus


Niestety w większości miejsc tłumy © Majorus


Cały czas takie widoki © Majorus


Świetna plaża z krystalicznie czystą wodą © Majorus


Chorwackie wybrzeże jest genialne © Majorus


Takie widoki nigdy się nie nudzą © Majorus


Kolejny postój na plaży © Majorus


Na jakiś czas opuszczamy morze © Majorus


Jeszcze nie wiemy, że za chwilę będziemy musieli zmienić miejsce noclegu © Majorus



Dane wyjazdu:
113.13 km 0.00 km teren
06:19 h 17.91 km/h:
Maks. pr.:50.31 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1145 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 22.

Wtorek, 30 lipca 2013 · dodano: 26.09.2013 | Komentarze 0

Tego dnia mieliśmy dojechać do kolejnego obowiązkowego punktu na naszej trasie, czyli Kotoru. Zebraliśmy się wcześnie, bo już o 6:45 byliśmy na nogach. Rano niebo lekko zachmurzone, więc mieliśmy nadzieję, że za bardzo nam nie dogrzeje na podjeździe. Kawałek pojechaliśmy główną drogą, a potem odbiliśmy na boczną i mało uczęszczaną trasę. Musieliśmy się wspiąć 3,5 km po serpentynach, ponieważ chcieliśmy mieć świetny widok na całą zatokę. Zdecydowanie było warto! Widok był niesamowity, cała zatoka jak na dłoni. Góry schodzące prosto do wody, bajka! Na zjeździe spotykamy parę młodych sakwiarzy z Kanady, którzy jadą do Turcji. Przez sam Kotor szybko przejechaliśmy ze względu na masę turystów. Zaczęliśmy powoli okrążać zatokę. Widoki świetne. Zrobiliśmy sobie przerwę nad wodą. Kąpiel dobrze nam zrobiła. Objechanie całości zajęło nam sporo czasu. Pod supermarketem spotkaliśmy miłego sakwiarza z Portugalii. Pierwszy raz od początku wyprawy minęliśmy tylu rowerzystów. Kawałek dalej niestety Michał kolejny raz złapał gumę... Zmienił dętkę, ale po paru km znowu nie miał powietrza w tylnym kole? No ileż można? Robimy dłuższy wymuszony postój, podczas którego Michał próbuje połatać dętki i wybrać te, które jeszcze się do czegoś nadają. Ruszamy dalej. Tym razem zaczyna nam mocno wiać w twarz, a do granicy mamy jeszcze dodatkowo pod górę. Wjeżdżamy do Chorwacji. Próbujemy dotrzeć na jakąś plażę, ale trzeba by się przebić przez góry, więc rezygnujemy. Noclegu szukamy 20 km przed Dubrovnikiem. Jest ciężko, ale w końcu się udaje. Wszędzie skały i nie ma się gdzie rozbić, ale gospodarz oferuje nam miejsce na podmurówce. Zgadzamy się, w końcu namiot bez śledzi też może stać. Może w nocy nie będzie jakoś strasznie wiało. Po chwili przychodzi gospodarz i prosi nas o pomoc przy zasypywaniu złącza elektrycznego. Najpierw chętnie pomagamy, ale gdy okazuje się, że mamy zasypać cały wielki rów mamy dość. Zmęczeni po całodziennej jeździe zasypujemy większość i mówimy, że więcej nie damy rady. Jesteśmy cali brudni, zmęczeni, głodni, a gospodarz nie pozwala nawet skorzystać z toalety. Wsiadamy na rowery i zjeżdżamy kawałek w dół nad morze. Miejscowość Cavtat jest bardzo ładna. Kąpiemy się w morzu, a potem korzystamy z prysznica na plaży i wracamy do namiotu.

Zaczynamy wspinaczkę © Majorus


Warto było się pomęczyć © Majorus


Jedno z ładniejszych miejsc podczas wyprawy © Majorus


Widok na zatokę © Majorus


Na chwilę zostawiamy rowery i wchodzimy na skały © Majorus


Z góry świetny widok © Majorus


Sakwiarze z Kanady © Majorus


W zatoce stoi olbrzymi prom © Majorus


Mury w Kotorze © Majorus


Przerwa na kąpiel © Majorus


Woda bardzo ciepła © Majorus


Widoki cudowne © Majorus


No to teraz do Sopotu © Majorus


Jedziemy tuż przy morzu © Majorus


Kolejna granica © Majorus


Marina w Cavtat © Majorus


Kąpiel na koniec dnia © Majorus


Namiot przymocowany cegłami © Majorus



Dane wyjazdu:
70.54 km 0.00 km teren
03:41 h 19.15 km/h:
Maks. pr.:64.99 km/h
Temperatura:38.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:824 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 21.

Poniedziałek, 29 lipca 2013 · dodano: 26.09.2013 | Komentarze 0

Poprzedniego dnia dostałem od taty informacje, że kuzyn jest na wakacjach w Czarnogórze, w miejscowości Bar. Spojrzałem na mapę i okazało się, że spaliśmy 20 km od niego. Rano szybko się zebraliśmy i ruszyliśmy znowu nad morze. Tego dnia postanowiliśmy trochę odpocząć. Z kuzynem miałem się spotkać wcześniej w barze w Krakowie, ale jakoś nie wyszło, więc może uda się w Barze w Czarnogórze. Po 20 km docieramy na plażę. Po chwili przychodzi kuzyn. Świat jest jednak mały. Nad wodą spędziliśmy ponad 5 godzin. Słońce grzało niesamowicie, ale nad morzem zdecydowanie łatwiej było to znieść. Problemem było tylko zebranie się w dalszą drogę. Mocno się rozleniwiliśmy, a chcieliśmy jeszcze trochę przejechać. Dalsza droga wiodła cały czas brzegiem morza. Jechało się jednak ciężko, cały czas podjazdy, mocno grzejące słońce. Po drodze przejechaliśmy przez kilka tuneli. Niedaleko za Budvą próbowaliśmy znaleźć nocleg. Niestety okolica nastawiona typowo na turystykę. Wszyscy odsyłali nas na pobliski kemping. Dalej nie chcieliśmy już jechać, bo przed nami był Kotor. Co było zrobić, wróciliśmy się kawałek i wylądowaliśmy na olbrzymim kempingu tuż nad morzem. Jednak nawet tutaj udało się spotkać miłych ludzi. Rozłożyliśmy się tuż obok Słowaków. Pierwszy raz od dawna sami przygotowywaliśmy jedzenie. Na deser Słowacy dali nam kilka ciastek z dżemem i nutellą. Mimo ponad 5 godzin na plaży udało się trochę przejechać.

Ruszamy w stronę miasta Bar © Majorus


Plaża w Bar © Majorus


Odpoczynek nad wodą © Majorus


Spotkanie z kuzynem i jego dziewczyną © Majorus


Wybrzeże w Czarnogórze jest piękne © Majorus


Pełno malutkich wysepek © Majorus


Często się zatrzymujemy, żeby zrobić zdjęcia © Majorus


Charakterystyczna wyspa © Majorus


Tym razem sami gotujemy © Majorus


Ciastka od Słowaków © Majorus


Kemping znajdował się tuż nad morzem © Majorus



Dane wyjazdu:
114.90 km 0.00 km teren
06:04 h 18.94 km/h:
Maks. pr.:59.86 km/h
Temperatura:43.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:949 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 20.

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 25.09.2013 | Komentarze 0

Wczoraj obiecaliśmy gospodarzom, że wcześnie wstaniemy i pojedziemy, ponieważ oni gdzieś całą rodziną wyjeżdżali. Ciężko było, ale zwlekliśmy się o 6 rano. Szybkie śniadanie i już przed 7 się pożegnaliśmy. Pierwszy raz od dawna temperatura była znośna. Niestety zapowiadał się kolejny upalny dzień. Na początek trafiło się nam kilka fajnych zjazdów, poprzeplatanych podjazdami. Miejscami było ciężko, ale wczesna pora podziałała na nas jakoś motywująco. Dodatkowo o tym dniu marzyliśmy już od Rumunii. Wreszcie mieliśmy dojechać do morza. Wreszcie góry robią się coraz niższe. Czeka nas jeszcze świetny, długi zjazd i wjeżdżamy na równinę. Po zjeździe zatrzymuję się w miasteczku i znowu czekam na Michała. Dojeżdża do mnie po dłuższej chwili. Okazało się, że znowu złapał gumę... Robi się potwornie gorąco. Zmęczeni postanawiamy chwilę odpocząć. Zajadamy lody siedząc w cieniu przy restauracji. Za bardzo nas jednak ciągnie do morza, żeby tracić dużo czasu. W Shkoder robimy spore zakupy. Trzeba wydać resztę leków. Niestety w całym mieście nie ma supermarketu, więc krążymy po małych sklepikach, bo w każdym czegoś nam brakuje. Dużo czasu spędziłem na poszukiwaniach dżemu. Gdy wreszcie się udało, okazało się, że mam za mało kasy. Na szczęście się potargowałem i udało mi się go kupić. Po chwili docieramy do granicy. Już od kilku kilometrów wyprzedzaliśmy auta stojące w korku. My przejeżdżamy bez kontroli, bo strażnik jest zbyt zajęty grą na komputerze i tylko macha do nas ręką, że możemy jechać.Kawałek dalej upał jest już nie do wytrzymania. Na liczniku 49 stopni, dodatkowo w ogóle nie wieje. Kolejna przerwa i ruszamy nad morze. Znowu czekają nas podjazdy. W końcu jesteśmy w CzarnoGÓRZE. W Ulcinj trafiamy na piaszczystą plażę. Jest tak zatłoczona, że ciężko przejść, ale nam już było obojętne. Biegiem rzucamy się do wody. Szybko jednak się zmywamy i ruszamy do Valdanos. Tamtejsza zatoczka jest dużo ładniejsza i nie ma takich tłumów. Tam też spotykamy gościa z Kosowa, od którego dostajemy trochę soku. Nie chce nam się ruszać znad wody, ale trzeba znaleźć nocleg. Pokonujemy jeszcze podjazd na 200 m n.p.m. z pięknym widokiem i znajdujemy nocleg za pierwszym razem. Najpierw gospodyni ostrzegała nas przed wężami, ale nie zraziło nas to i całe szczęście. Po chwili dostajemy kolację. Jedzenia jest tyle, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego przejeść. 10 dużych ryb, chleb, pomidory, oliwki, ser, papryka, jajka, cała miska owoców, ciastka. Do tego wypijam pyszne albańskie piwo, szkoda tylko, że takie ciepłe.

Powoli przyzwyczajamy się do takich widoków © Majorus



Ciągle serpentyny © Majorus


Za chwilę opuścimy góry © Majorus


Jeden z wielu meczetów © Majorus


Ruiny w Shkoder © Majorus


Witamy w Czarnogórze! © Majorus


Jak tu przebić się do morza? © Majorus


Jedziemy do Valdanos © Majorus


Można w spokoju się wykąpać © Majorus


Znowu się wspinamy © Majorus


Zatoczka widziana z góry © Majorus


Zaczynamy wyżerkę © Majorus


Gdzie to wszystko zmieścić? © Majorus


Kolejny świetny nocleg © Majorus



Dane wyjazdu:
98.34 km 0.00 km teren
06:10 h 15.95 km/h:
Maks. pr.:56.30 km/h
Temperatura:40.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2101 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 19.

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 24.09.2013 | Komentarze 0

Po wczorajszym ciężkim dniu spaliśmy jak zabici. Niestety o 7 obudził nas właściciel. Zostawił nam kłódkę i powiedział, że możemy zostać do której chcemy. Dosypiamy jeszcze do 8 i zaczynamy się zbierać. Od rana strasznie grzeje słońce. Obok namiotu nie ma nawet kawałka cienia. Dodatkowo skończyła mi się woda i nie mam jej skąd nabrać. Szybko się zbieramy i o 9 ruszamy. W Kukes robimy zakupy. Na poczekaniu wypijam masę płynów. Po wyjeździe z miasta mamy małe problemy ze znalezieniem dobrej drogi, bo wszystkie drogowskazy prowadzą na autostradę. W końcu jednak się udaje i zaczyna się męczarnia. Żar leje się z nieba, a my cały czas jedziemy pod górę w pełnym słońcu. Stara droga jest już praktycznie nieużywana, więc po drodze mijają nas tylko pojedyncze samochody. Widoki znowu są niesamowite, ale po wczorajszym dniu mamy już trochę dość gór. Tutaj jednak jak na złość co chwila trafia się jakiś podjazd długości ok 6-8 km. Dalej zjazd i od nowa podjazd. Tak jest przez cały dzień. Góry wydają się nie mieć końca. Całe szczęście po drodze mijamy sporo źródełek z pyszną i co najważniejsze lodowatą wodą. Można się w nich porządnie ochłodzić. Po jednym ze zjazdów uciekam nieco Michałowi. Postanowiłem na niego poczekać kawałek dalej w cieniu na podjeździe. Czekam 10, 15 minut i nic. Próbuję się z nim porozumieć, ale nie odbiera telefonu. Już miałem zawracać, gdy nagle zatrzymuje się obok mnie samochód. Jakie było moje zdziwienie, gdy na tylnym siedzeniu zobaczyłem Michała. Wyjaśnił mi szybko, że na zjeździe złapał gumę w dwóch kołach naraz! Zatrzymali się obok niego jacyś ludzie i zaproponowali, że podwiozą go na szczyt następnego wzniesienia, żeby miał czas wszystko naprawić zanim do niego dojadę. Ruszam więc samotnie w dalszą drogę. Mimo upału jedzie mi się dobrze i szybko dojeżdżam na górę. Michał ma jeszcze sporo roboty z dętkami, więc mam czas, żeby zjeść winogrona i morele, które dostaliśmy od ludzi, którzy go podwieźli. Mimo późnej pory jest strasznie gorąco. Pod koniec dnia szukamy noclegu w miejscowości Puka, jednym z niewielu miasteczek przy tej drodze. Idzie ciężko, ponieważ nikt nie mówi po angielsku ani niemiecku. Nagle zatrzymuje się obok nas auto na brytyjskich blachach, a gość oferuje pomoc przy szukaniu miejsca do spania. Jedzie przed nami i pyta wszystkich po drodze po albańsku czy nas nie przygarną. Wreszcie się udaje. Jedyny warunek jest taki, że rano musimy wcześnie wyjechać. Zgadzamy się od razu. Od gospodarzy dostajemy colę i mamy dostęp do łazienki. Śpimy w namiocie w ładnym ogródku.

Po wczorajszej trasie rowery troszkę przykurzone, my wyglądaliśmy podobnie © Majorus


Nigdzie nie ma cienia © Majorus


Jezioro za Kukes © Majorus


Wjeżdżamy w góry © Majorus


Michał walczy z podjazdem © Majorus


Droga bardzo malownicza © Majorus


Tam już byliśmy © Majorus


Rower musi być © Majorus


Góry nie mają końca © Majorus


Bez źródełek mielibyśmy spory problem © Majorus


Czekając na Michała © Majorus


Piękne jeziorko w oddali © Majorus


Tam za chwilę będziemy © Majorus


Mimo wysokości i późnej pory słońce mocno przypieka © Majorus


Jest pięknie, ale ileż może być jeszcze tych podjazdów? © Majorus


Tutaj chyba nie trzeba żadnych słów © Majorus


Góry pochłonęły wiele istnień, jedna z wielu tablic pamiątkowych © Majorus


Kolejny nocleg w ogródku © Majorus



Dane wyjazdu:
110.21 km 58.00 km teren
08:34 h 12.86 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1725 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 18.

Piątek, 26 lipca 2013 · dodano: 23.09.2013 | Komentarze 0

Dzień zaczynamy o 7:20. Zaczynamy krzątać się przy namiocie i po chwili przychodzi do nas gospodarz. Zaprasza na taras na śniadanie. Ciężko to było jednak nazwać śniadaniem, ale liczą się chęci. Dostajemy herbatę, wafelki i... chipsy. Nie najadamy się za bardzo. W drogę ruszamy o 9:30 i po 6 km dojeżdżamy na granicę. W głowie przewijają się różne myśli. Po drodze sporo ludzi odmawiała nam przejazd przez Albanię. Straszyli różnymi rzeczami, ale postanowiliśmy sprawdzić na własnej skórze jaki jest ten kraj. Szybko przechodzimy kontrolę paszportową i wjeżdżamy do Albanii. Pierwszą rzeczą, która nas zaskakuje jest asfalt. Jedziemy świetną drogą bez żadnych dziur, normalnie bajka. Dawno się tak dobrze nie jechało. Po obu stronach wysokie góry. Droga jest mocno pofalowana. Cały czas trafiają się krótkie, ale strasznie strome podjazdy. Dodatkowo słońce praży niemiłosiernie, co jest kiepsko wróży na dalszą część dnia. Wjeżdżamy do Peshkopi, gdzie w banku zaopatrujemy się w leki, czyli lokalne pieniądze. Miasto samo w sobie brzydkie, brud na ulicach, masa miejscowych, dziurawe drogi. Ubój zwierząt przy drodze na porządku dziennym. Spotykamy starszego sakwiarza z Francji, mówi jednak tylko po francusku, więc ciężko było się dogadać. Ruszamy dalej w stronę słynnej górskiej drogi do Kukes. Istnieje alternatywna droga asfaltowa, ale nie po to jechaliśmy taki kawał, żeby teraz zrezygnować. Tuż przed zjazdem z asfaltu dostrzegamy plażę nad rzeką. Jedno porozumiewawcze spojrzenie i już chłodzimy się w zimnej i bardzo rwącej rzece. Szybko jednak ruszamy w dalszą dalej, świadomi trudów dalszej drogi. Już po kilku kilometrach zaczynamy mieć dość. Nawierzchnia jest fatalna, duże, luźne kamienie, sporo podjazdów, masa pyłu. Jedzie się fatalnie. Prędkość rzadko kiedy przekracza 15 km/h. Na zjazdach jedziemy cały czas z mocno zaciśniętymi hamulcami. Przeraża fakt, że mamy do pokonania 60 km taką drogą. Znajdujemy drzewo ze śliwkami i robimy krótką przerwę. Po pierwszym kryzysie jedzie się już jakby lepiej. Droga bardziej ubita, mniej kamieni. Kilometry mijają jednak bardzo powoli. W głowie pojawiają się myśli, czy uda się wyjechać z tej doliny przed zmrokiem. Widoki wynagradzają jednak wszystko. Pod względem krajobrazowym był to chyba najpiękniejszy dzień całej wyprawy. Mijamy kolejne podjazdy, na których nachylenie dochodzi miejscami do 15%. Po kilkudziesięciu km mamy dość. Na mapie są zaznaczone jakieś wioski, ale w rzeczywistości to tylko kilka domów. Nikt nie chce nas przygarnąć. Minęliśmy wszystkie możliwe miejsca do rozbicia się na dziko i teraz nie ma za bardzo wyboru. Z prawej skały, z lewej przepaść, przecież nie rozbijemy się na środku drogi. Powoli zaczyna robić się późno. Ostatkiem sił jedziemy dalej, powtarzając w duchu "shut up legs!". Nie zatrzymujemy się już nawet na robienie zdjęć. Od wyboistej drogi zaczęły mnie bardzo boleć nadgarstki. Wreszcie na horyzoncie dostrzegamy barierki. Tam musi być asfalt! Wstąpiły w nas nowe siły i dojechaliśmy do pięknej, nowej drogi. W pierwszym sklepie kupuję piwo i ruszamy do miasta. Najpierw czeka nas długi zjazd. Robi się ciemno. Nagle zatrzymuje się przed nami auto, a mężczyzna po angielsku pyta, czy nie potrzebujemy pomocy. Okazuje się, że jego znajomy ma dla nas miejsce na nocleg. Musimy się tylko pospieszyć. On rusza po znajomego autem, a my ile sił w nogach jedziemy w tym samym kierunku. Jest kompletnie ciemno, my nie mamy świateł. Auto już dawno straciliśmy z pola widzenia, ale ryzykujemy i jedziemy dalej. Wreszcie woła nas jakiś gość. Okazuje się, że dojechaliśmy. Ten znajomy pracuje w Rzymie w sklepie z Polką, do której zaraz dzwoni i przez chwilę z nią rozmawiam. Rozbijamy się na tyłach wielkiej fabryki na ogromnym placu. Szybka kolacja, kąpiel z butelki i kompletnie wyczerpani idziemy spać.

Witamy w Albanii! © Majorus



Droga jeszcze idealna © Majorus


Pomniki w Peshkopi © Majorus


Częsta scenka albańskich ulic © Majorus



Świetne miejsce na przerwę © Majorus


Zaczynamy zabawę z szutrem © Majorus



Kolejny żółw po drodze © Majorus


Dolina jest przepiękna © Majorus


Widoki zapierają dech © Majorus


Powoli zaczynam mieć dość © Majorus


On już dalej nie pojedzie © Majorus


Jest pięknie! © Majorus


Wszystko super, tylko te kamienie © Majorus


A jeszcze przed chwila byliśmy nad rzeką © Majorus


Chyba lepszy pomysł niż rower z sakwami © Majorus


Trzeba uważać na zwierzęta © Majorus


Most tylko dla mocnych nerwowo, cały czas pod kołami leciały kawałki desek do rzeki © Majorus


Jest niesamowicie © Majorus


Jedziemy głównie siłą woli, a nie mięśni © Majorus


Kiedy skończą się te góry? © Majorus


Ciężko znaleźć miejsce na nocleg © Majorus


Szutrowe serpentyny, niestety mieliśmy pod górę © Majorus


Nie wiedziałem, że człowiek może się tak ucieszyć na widok asfaltu © Majorus



Dane wyjazdu:
118.08 km 0.00 km teren
06:26 h 18.35 km/h:
Maks. pr.:52.34 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1354 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 17.

Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 17.09.2013 | Komentarze 0

Wstajemy około 8. Z powodu ramadanu nie mamy co liczyć na śniadanie. Od miłych gospodarzy dostajemy tylko ogórki i jabłka na drogę.Żegnamy się i ruszamy w drogę. Na początku przejeżdżamy przez bardzo klimatyczne wioski. Mijamy całą masę meczetów, ludzi w lokalnych strojach. Uderza nas fakt, że wszędzie są albańskie flagi zamiast macedońskich. Ruchu nie ma w ogóle, więc możemy podziwiać krajobraz. Jedziemy doliną, a po obu stronach wznoszą się potężne góry. Początkowo droga cały czas prowadzi góra-dół. Dopiero po jakimś czasie zaczynamy wspinaczkę. Przed podjazdem robimy jednak przerwę i kolejny raz objadamy się śliwkami. Słońce mocno przygrzewa. Na chwilę znika asfalt, na szczęście szybko wraca. Zaczynamy podjazd do parku narodowego Mavrovo. Wjeżdżamy na ponad 1400 m. Pojawiają się pierwsze chmurki i jedzie się o wiele przyjemniej. Nadkładamy około 10 km, żeby obejrzeć zatopiony kościół. Dalej czeka nas długi zjazd kanionem rzeki. Widoki cudowne. Góry niesamowicie przytłaczające. Jedzie się wąskim kanionem, mając po bokach wysokie szczyty. Pod koniec dnia docieramy nad jezioro. Zapach wody jednak nie zachęca do kąpieli. W ostatnim mieście przed granicą albańską szukamy noclegu. Znowu udaje się za pierwszym razem. Dostajemy też kolację. Ta rodzina nie przestrzega jakoś specjalnie ramadanu i jemy razem z nimi przed zachodem. Na stole lądują kotlety, frytki, cola, chleb, pomidory, papryka, cebula. Na deser jeszcze czekolada i arbuz. Możemy też skorzystać z łazienki, internetu i podładować baterie w aparatach. Znowu doświadczamy macedońskiej, chociaż właściwie wypadałoby napisać albańskiej gościnności. Tereny, mimo że należące do Macedonii są właściwie w całości zamieszkane przez Albańczyków.

Nocleg idealny © Majorus


Dostajemy albańską flagę © Majorus


Góry wyglądają imponująco © Majorus


Albański cmentarz © Majorus


Z tej doliny przyjechaliśmy © Majorus


Park Mavrovo © Majorus


Dojeżdżamy do jeziora © Majorus


Zalany kościółek © Majorus


Wjeżdżamy do kanionu © Majorus


Wrażenie jest niesamowite © Majorus


Tuż obok drogi jest strumień © Majorus


Kolejne jezioro © Majorus


Z góry prezentuje się niesamowicie © Majorus


Kolejny nocleg "na gospodarza" © Majorus



Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Spec

Macedonia

Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 25.07.2013 | Komentarze 0

Za nami juz ponad 2000 km. Ludzie w dalszym ciagu bardzo przyjaznie nastawieni. Przejechalismy juz przez Serbie, Kosowo a jutro wjezdzamy do Albani. W niedziele powinnismy dotrzec nad morze. Dalej Czarnogora, Chorwacja, Bosnia i wracamy przez Wegry i Slowacje do Polski. Pogoda dopisuje, czasem az za cieplo, bo ponad 40 stopni. Jedzenia w dalszym ciagu dostajemy calkiem sporo, wlasciwie nie musimy sami gotowac.


Dane wyjazdu:
129.49 km 0.00 km teren
06:28 h 20.02 km/h:
Maks. pr.:51.99 km/h
Temperatura:40.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:565 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 16.

Środa, 24 lipca 2013 · dodano: 16.09.2013 | Komentarze 2

Tym razem budzimy się o 7:20. Mieliśmy 2 powody, żeby się szybko zebrać. Po pierwsze tego dnia mieliśmy zwiedzić 2 stolice, co zajmuje sporo czasu, a po drugie chcieliśmy uniknąć zainteresowania ciekawskich ludzi przy porannym pakowaniu. Szybko się zbieramy i o 8:30 już jedziemy. Do Pristiny wjeżdżamy po kilkunastu minutach. W mieście nie ma nic ciekawego, duży ruch, brzydkie budynki i fatalne oznakowanie. Na stacji próbujemy skorzystać z toalety, ale zostajemy wyrzuceni przez obsługę. No cóż, ludzie po drodze zniechęcali nas do odwiedzenia Kosowa. Z miasta wyjeżdżamy główną drogą. Jedzie się kiepsko, duży ruch, a do tego robi się upalnie. Po drodze zatrzymujemy się w sklepie i tam spotykamy się z pierwszymi oznakami gościnności i życzliwości w tym kraju. Od sprzedającego dziecka dostajemy nektarynki i kubeczki, bo kupiliśmy sobie coś do picia. Przed granicą zaczynają się drobne pagórki. Kontrole przechodzimy bardzo szybko i wjeżdżamy do Macedonii. Upał staje się nie do wytrzymania. Zatrzymujemy się na stacji i odpoczywamy w cieniu obok turystów. Zaczynamy rozmowę i po chwili dostajemy od nich duże kotlety na zimno. Po chwili odjeżdżają autem, a my z ciekawości spoglądamy na rejestrację. Rumuni, można się było tego domyślić :) Po chwili ruszamy dalej i wjeżdżamy do Skopje. Miasto bardzo nam się spodobało. Czyste, zadbane, dużo wyremontowanych zabytków i co najbardziej charakterystyczne, cała masa pomników. Niemal na każdym kroku można jakiś zobaczyć. Chwilę włóczymy się po centrum i dalej jedziemy starą drogą wzdłuż autostrady. Droga cały czas pnie się pod górę. Nocleg znajdujemy za pierwszym razem przy pięknej willi. Na takim pięknym trawniku jeszcze nie spaliśmy. Rodzina jest muzułmańska, więc z powodu trwającego ramadanu pości od świtu do zmierzchu. My dostajemy wodę, sok, słodycze, a z ogrodu możemy zjadać wiśnie i gruszki. Możemy tez wykąpać się w pięknej łazience. Po chwili przychodzi syn gospodarza i zabiera nas na wycieczkę autem do Tetova. Wiele razy miałem strach w oczach jadąc na przednim siedzeniu, ale o stylu jazdy Macedończyków trzeba by napisać bardzo wiele. W mieście idziemy na Kebaba, nasz przewodnik za wszystko płaci i nagle znika. Na szczęście po chwili wraca niosąc ciastka dla każdego. Potem zabiera nas na lody, za które płaci spotkany przez niego znajomy. Po drodze pokazuje nam wszystkie warte uwagi miejsca. Kilka razy okrążamy miasto. Zadziwiają nas auta spotkane po drodze, Ferrari, Bugatti, Maserati, sporo tam milionerów. Miasto tętni życiem. Potem idziemy jeszcze do baru. Wracając jedziemy w góry po pyszną wodę i po drodze odbieramy jeszcze pizzę, którą zjadamy przed namiotem i popijamy piwkiem. Kolejny dzień pełen wrażeń.

Centrum Pristiny © Majorus


Ciekawa podróbka :P © Majorus


Znaki dla czołgów © Majorus


Robi się bardzo gorąco © Majorus


Wjeżdżamy do Macedonii © Majorus


Jedna z nielicznych macedońskich flag © Majorus


Stadion w Skopje © Majorus


Cała masa odrestaurowanych budynków © Majorus


Charakterystyczny most z posągami © Majorus


Muzeum archeologiczne © Majorus


Aleksander Macedoński jest wielki :) © Majorus


Prawie jak w Paryżu © Majorus


Tym razem pozłacane © Majorus


Kto za to wszystko płaci? © Majorus


Opuszczamy stolicę i wjeżdżamy w góry © Majorus



Dane wyjazdu:
133.34 km 0.00 km teren
06:56 h 19.23 km/h:
Maks. pr.:69.01 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1288 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 15.

Wtorek, 23 lipca 2013 · dodano: 26.08.2013 | Komentarze 2

Człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego. Po wczorajszej świetnej kolacji rano podeszliśmy pod dom z nadzieją na równie dobre śniadanie. Dostaliśmy jednak tylko herbatę. Podziękowaliśmy za wszystko i poszliśmy złożyć namiot. W zeszłym roku byłbym ucieszony, że dostałem cokolwiek, teraz już jednak zdążyłem się trochę rozpuścić. Zebraliśmy wszystkie nasze rzeczy i poszliśmy się pożegnać. Jaka była nasza radość, gdy Serbki zaprosiły nas do kuchni. Tam czekało już na nas śniadanie. Były jajka sadzone, parówki, chleb, sok, ciastka. Znowu najedliśmy się do syta. Koło 10 ostatecznie ruszyliśmy w drogę. Nie było żadnych drogowskazów, ani ludzi, których moglibyśmy się spytać gdzie jechać. Wybieramy jedną z 3 dróg, która wydała nam się najbardziej sensowna. Jedzie się dobrze, ale od razu zaczyna się podjazd. Doganiam na nim 2 starszych Serbów i zaczynamy się ścigać. Ostatecznie na górę wjeżdżamy równocześnie. Tam też się zatrzymuję i czekam na Michała. Po kilku kilometrach zorientowaliśmy się, że jednak pojechaliśmy złą drogą i wjeżdżamy do Leskovac, które chcieliśmy ominąć. No cóż, zdarza się najlepszym. Musimy nadrobić jakieś 20 km. Zdenerwowani ruszamy w drogę. Na szczęście wieje mocno w plecy. Po drodze mamy jeszcze zamiar zjechać w bok i obejrzeć polecony nam gejzer. Droga prowadzi doliną rzeki. Odbijamy 5 km w bok. Niestety okazuje się, że jest tam tylko jakieś kąpielisko i jakaś lecznicza woda, a po gejzerze nie ma śladu. No nic, dzień pod znakiem niepotrzebnego nadkładania kilometrów. Wracamy do głównej drogi i jedziemy w stronę granicy z Kosowem. Po drodze nie ma zupełnie nic. Przez długi czas nie mija nas żadne auto. Jedyne co spotykamy, to żółw idący w stronę Kosowa. Wreszcie zaczyna się podjazd do granicy. Znowu jedziemy w pełnym słońcu. Podjazd wydawał się nie mieć końca, pomimo że miał tylko 5 km, ale nachylenie cały czas 7-9%. Nabieramy jeszcze wody w źródełku i wjeżdżamy na granicę. Serbowie bardzo przyjaźnie nastawieni, pożartowaliśmy z nimi po angielsku i ruszyliśmy do kosowskiego kontrolera. Od razu kazał nam założyć koszulki i otworzyć sakwy. Na szczęście na otwieraniu się skończyło i nie musieliśmy wszystkiego wyciągać. Tym razem ja rozmawiam z nim po niemiecku. Pyta ile mamy pieniędzy i okazuje się, że mamy za mało, żeby wjechać do Kosowa. Mówi jednak, że przymknie na to oko i możemy jechać. Za granicą wita nas świetny nowy asfalt i genialny zjazd. Radość nie trwała jednak długo, bo po chwili zaczął się kolejny męczący podjazd. Wreszcie zaczynamy szukać noclegu, ale jesteśmy już bardzo blisko stolicy. Wszędzie stoją ogromne wille. Dzieci trochę się z nas śmieją i nikt nie chce nas przyjąć. Wreszcie możemy się rozbić na polu za domem. Namiot rozkładamy obok drzewa ze śliwkami. Przynajmniej trochę sobie podjemy. Za moment zbiera się obok nas gromadka ludzi obserwujących każdy nasz krok. czujemy się trochę jak zwierzęta w zoo, ale co zrobić. Ogólnie atmosfera niezbyt przyjemna. Na szczęście szybko im się znudziło i w spokoju poszliśmy spać.

Pora zwijać namiot © Majorus


Bardzo miłe Serbki © Majorus


Spotykamy żółwia © Majorus


Pusta droga do Kosowa © Majorus


Zaczynamy zabawę © Majorus


Jesteśmy coraz wyżej © Majorus


Bez takich miejsc byłoby ciężko © Majorus


Docieramy do Kosowa © Majorus


Granica znajduje się wysoko w górach © Majorus


Ostatnie zdjęcie i zjeżdżamy © Majorus


Tym razem śpimy na polu tuż przy stolicy © Majorus


Jedzenie na wyciągnięcie ręki © Majorus