Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi majorus z miasteczka Jaworzno. Mam przejechane 74148.74 kilometrów w tym 197.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

2013 button stats bikestats.pl

2012 button stats bikestats.pl

2011 button stats bikestats.pl Flag Counter

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy majorus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
110.21 km 58.00 km teren
08:34 h 12.86 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1725 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 18.

Piątek, 26 lipca 2013 · dodano: 23.09.2013 | Komentarze 0

Dzień zaczynamy o 7:20. Zaczynamy krzątać się przy namiocie i po chwili przychodzi do nas gospodarz. Zaprasza na taras na śniadanie. Ciężko to było jednak nazwać śniadaniem, ale liczą się chęci. Dostajemy herbatę, wafelki i... chipsy. Nie najadamy się za bardzo. W drogę ruszamy o 9:30 i po 6 km dojeżdżamy na granicę. W głowie przewijają się różne myśli. Po drodze sporo ludzi odmawiała nam przejazd przez Albanię. Straszyli różnymi rzeczami, ale postanowiliśmy sprawdzić na własnej skórze jaki jest ten kraj. Szybko przechodzimy kontrolę paszportową i wjeżdżamy do Albanii. Pierwszą rzeczą, która nas zaskakuje jest asfalt. Jedziemy świetną drogą bez żadnych dziur, normalnie bajka. Dawno się tak dobrze nie jechało. Po obu stronach wysokie góry. Droga jest mocno pofalowana. Cały czas trafiają się krótkie, ale strasznie strome podjazdy. Dodatkowo słońce praży niemiłosiernie, co jest kiepsko wróży na dalszą część dnia. Wjeżdżamy do Peshkopi, gdzie w banku zaopatrujemy się w leki, czyli lokalne pieniądze. Miasto samo w sobie brzydkie, brud na ulicach, masa miejscowych, dziurawe drogi. Ubój zwierząt przy drodze na porządku dziennym. Spotykamy starszego sakwiarza z Francji, mówi jednak tylko po francusku, więc ciężko było się dogadać. Ruszamy dalej w stronę słynnej górskiej drogi do Kukes. Istnieje alternatywna droga asfaltowa, ale nie po to jechaliśmy taki kawał, żeby teraz zrezygnować. Tuż przed zjazdem z asfaltu dostrzegamy plażę nad rzeką. Jedno porozumiewawcze spojrzenie i już chłodzimy się w zimnej i bardzo rwącej rzece. Szybko jednak ruszamy w dalszą dalej, świadomi trudów dalszej drogi. Już po kilku kilometrach zaczynamy mieć dość. Nawierzchnia jest fatalna, duże, luźne kamienie, sporo podjazdów, masa pyłu. Jedzie się fatalnie. Prędkość rzadko kiedy przekracza 15 km/h. Na zjazdach jedziemy cały czas z mocno zaciśniętymi hamulcami. Przeraża fakt, że mamy do pokonania 60 km taką drogą. Znajdujemy drzewo ze śliwkami i robimy krótką przerwę. Po pierwszym kryzysie jedzie się już jakby lepiej. Droga bardziej ubita, mniej kamieni. Kilometry mijają jednak bardzo powoli. W głowie pojawiają się myśli, czy uda się wyjechać z tej doliny przed zmrokiem. Widoki wynagradzają jednak wszystko. Pod względem krajobrazowym był to chyba najpiękniejszy dzień całej wyprawy. Mijamy kolejne podjazdy, na których nachylenie dochodzi miejscami do 15%. Po kilkudziesięciu km mamy dość. Na mapie są zaznaczone jakieś wioski, ale w rzeczywistości to tylko kilka domów. Nikt nie chce nas przygarnąć. Minęliśmy wszystkie możliwe miejsca do rozbicia się na dziko i teraz nie ma za bardzo wyboru. Z prawej skały, z lewej przepaść, przecież nie rozbijemy się na środku drogi. Powoli zaczyna robić się późno. Ostatkiem sił jedziemy dalej, powtarzając w duchu "shut up legs!". Nie zatrzymujemy się już nawet na robienie zdjęć. Od wyboistej drogi zaczęły mnie bardzo boleć nadgarstki. Wreszcie na horyzoncie dostrzegamy barierki. Tam musi być asfalt! Wstąpiły w nas nowe siły i dojechaliśmy do pięknej, nowej drogi. W pierwszym sklepie kupuję piwo i ruszamy do miasta. Najpierw czeka nas długi zjazd. Robi się ciemno. Nagle zatrzymuje się przed nami auto, a mężczyzna po angielsku pyta, czy nie potrzebujemy pomocy. Okazuje się, że jego znajomy ma dla nas miejsce na nocleg. Musimy się tylko pospieszyć. On rusza po znajomego autem, a my ile sił w nogach jedziemy w tym samym kierunku. Jest kompletnie ciemno, my nie mamy świateł. Auto już dawno straciliśmy z pola widzenia, ale ryzykujemy i jedziemy dalej. Wreszcie woła nas jakiś gość. Okazuje się, że dojechaliśmy. Ten znajomy pracuje w Rzymie w sklepie z Polką, do której zaraz dzwoni i przez chwilę z nią rozmawiam. Rozbijamy się na tyłach wielkiej fabryki na ogromnym placu. Szybka kolacja, kąpiel z butelki i kompletnie wyczerpani idziemy spać.

Witamy w Albanii! © Majorus



Droga jeszcze idealna © Majorus


Pomniki w Peshkopi © Majorus


Częsta scenka albańskich ulic © Majorus



Świetne miejsce na przerwę © Majorus


Zaczynamy zabawę z szutrem © Majorus



Kolejny żółw po drodze © Majorus


Dolina jest przepiękna © Majorus


Widoki zapierają dech © Majorus


Powoli zaczynam mieć dość © Majorus


On już dalej nie pojedzie © Majorus


Jest pięknie! © Majorus


Wszystko super, tylko te kamienie © Majorus


A jeszcze przed chwila byliśmy nad rzeką © Majorus


Chyba lepszy pomysł niż rower z sakwami © Majorus


Trzeba uważać na zwierzęta © Majorus


Most tylko dla mocnych nerwowo, cały czas pod kołami leciały kawałki desek do rzeki © Majorus


Jest niesamowicie © Majorus


Jedziemy głównie siłą woli, a nie mięśni © Majorus


Kiedy skończą się te góry? © Majorus


Ciężko znaleźć miejsce na nocleg © Majorus


Szutrowe serpentyny, niestety mieliśmy pod górę © Majorus


Nie wiedziałem, że człowiek może się tak ucieszyć na widok asfaltu © Majorus




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa zwina
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]