Info

Więcej o mnie.
2015

2014

2013

2012

2011


Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2024, Styczeń2 - 0
- 2023, Grudzień1 - 0
- 2023, Listopad3 - 0
- 2023, Październik5 - 0
- 2023, Wrzesień2 - 0
- 2023, Sierpień1 - 0
- 2023, Lipiec3 - 0
- 2023, Czerwiec3 - 0
- 2023, Maj5 - 0
- 2023, Kwiecień5 - 0
- 2023, Marzec1 - 0
- 2023, Luty2 - 0
- 2023, Styczeń1 - 0
- 2022, Listopad2 - 0
- 2022, Październik5 - 0
- 2022, Wrzesień1 - 0
- 2022, Sierpień3 - 0
- 2022, Lipiec3 - 0
- 2022, Czerwiec3 - 0
- 2022, Maj7 - 0
- 2022, Kwiecień3 - 0
- 2022, Luty1 - 0
- 2021, Grudzień2 - 0
- 2021, Listopad1 - 0
- 2021, Październik5 - 0
- 2021, Wrzesień2 - 0
- 2021, Sierpień4 - 0
- 2021, Lipiec2 - 0
- 2021, Czerwiec8 - 0
- 2021, Maj6 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec2 - 0
- 2021, Luty1 - 0
- 2020, Wrzesień1 - 0
- 2020, Lipiec2 - 0
- 2020, Czerwiec1 - 0
- 2020, Maj5 - 0
- 2020, Marzec2 - 0
- 2020, Luty1 - 0
- 2020, Styczeń4 - 0
- 2019, Grudzień2 - 0
- 2019, Październik1 - 0
- 2019, Wrzesień2 - 0
- 2019, Czerwiec1 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Styczeń3 - 0
- 2018, Grudzień4 - 0
- 2018, Listopad1 - 0
- 2018, Wrzesień4 - 0
- 2018, Sierpień4 - 0
- 2018, Lipiec12 - 0
- 2018, Czerwiec4 - 0
- 2018, Maj1 - 0
- 2018, Kwiecień6 - 0
- 2018, Marzec6 - 0
- 2018, Luty2 - 2
- 2017, Grudzień2 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik6 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień14 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec14 - 0
- 2017, Maj12 - 0
- 2017, Kwiecień7 - 0
- 2017, Marzec2 - 0
- 2017, Luty4 - 0
- 2017, Styczeń1 - 0
- 2016, Sierpień2 - 0
- 2016, Lipiec6 - 0
- 2016, Czerwiec6 - 0
- 2016, Maj4 - 0
- 2016, Kwiecień5 - 0
- 2016, Marzec9 - 7
- 2015, Grudzień1 - 1
- 2015, Listopad9 - 0
- 2015, Październik15 - 1
- 2015, Wrzesień7 - 0
- 2015, Sierpień14 - 3
- 2015, Lipiec6 - 1
- 2015, Czerwiec12 - 5
- 2015, Maj13 - 1
- 2015, Kwiecień10 - 0
- 2015, Marzec13 - 2
- 2015, Styczeń2 - 0
- 2014, Grudzień5 - 2
- 2014, Listopad12 - 0
- 2014, Październik14 - 3
- 2014, Wrzesień6 - 4
- 2014, Sierpień27 - 5
- 2014, Lipiec25 - 7
- 2014, Czerwiec12 - 2
- 2014, Maj12 - 3
- 2014, Kwiecień14 - 7
- 2014, Marzec13 - 6
- 2014, Luty4 - 3
- 2014, Styczeń4 - 1
- 2013, Grudzień6 - 1
- 2013, Listopad8 - 1
- 2013, Październik20 - 2
- 2013, Wrzesień7 - 1
- 2013, Sierpień21 - 11
- 2013, Lipiec29 - 28
- 2013, Czerwiec15 - 13
- 2013, Maj17 - 7
- 2013, Kwiecień18 - 4
- 2013, Marzec4 - 8
- 2013, Luty2 - 1
- 2013, Styczeń2 - 1
- 2012, Grudzień3 - 4
- 2012, Listopad14 - 17
- 2012, Październik20 - 28
- 2012, Wrzesień19 - 25
- 2012, Sierpień24 - 18
- 2012, Lipiec30 - 45
- 2012, Czerwiec12 - 3
- 2012, Maj19 - 14
- 2012, Kwiecień21 - 8
- 2012, Marzec18 - 0
- 2011, Grudzień1 - 0
- 2011, Listopad14 - 0
- 2011, Październik17 - 0
- 2011, Wrzesień28 - 2
- 2011, Sierpień17 - 0
- 2011, Lipiec4 - 0
- 2011, Czerwiec18 - 0
- 2011, Maj24 - 0
- 2011, Kwiecień19 - 0
- 2011, Marzec18 - 0
- 2011, Luty3 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Z sakwami
Dystans całkowity: | 13795.60 km (w terenie 156.00 km; 1.13%) |
Czas w ruchu: | 733:23 |
Średnia prędkość: | 18.81 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.52 km/h |
Suma podjazdów: | 125976 m |
Liczba aktywności: | 121 |
Średnio na aktywność: | 114.01 km i 6h 03m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
105.47 km
0.00 km teren
05:47 h
18.24 km/h:
Maks. pr.:52.08 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:380 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 21.
Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 0
Rano bardzo ciężko wstać. Trudno się rozstać z wygodnym łóżkiem po 3 tygodniach spania na karimacie. Dodatkowo byliśmy zmęczeni rozmową do 2 w nocy. Budzimy się dopiero o 8:30 bardzo niewyspani. Jednak dzień zaczyna się znakomicie. Schodzimy na dół, a tam Tomasz (nasz gospodarz) już krząta się w kuchni. Na stole ląduje świetny chleb, dżem domowej roboty, sok, choco cream :) Po chwili przychodzi gospodyni, która była w sklepie i donosi jeszcze więcej jedzenia. Jemy jogurt i owoce. Już najedzeni dostajemy jeszcze knedle. Powoli zaczynamy się zbierać, składamy wszystkie wyprane rzeczy, robimy wspólne zdjęcie, wymieniamy się mailami i o 10:00 ruszamy w stronę Ljubljany. Kilka pierwszych km jest fatalnych. Jedziemy dziurawą drogą z płyt. Na szczęście po chwili stan asfaltu się poprawia. Ciśniemy starą drogą do stolicy obok autostrady, na której jak się potem dowiedziałem na stacji był 25 kilometrowy korek. Jest ciepło, ale za to płasko, a nawet trochę w dół, więc szybko docieramy do miasta. Zatrzymujemy się pod supermarketem, gdzie wzbudzamy ogólne zainteresowanie. Podchodzi do nas dużo ludzi i pyta się gdzie jedziemy. Oni do nas mówią po słoweńsku, my odpowiadamy po polsku, ale jakoś się dogadujemy. Ljubljana jest bardzo ładna. Jest dość niewielkim miastem z małą ilością turystów. Bardzo zadbane uliczki bez tłumów zachęcają do odwiedzenia. Docieram na wzgórze, na którym znajduje się zamek. Z góry jest piękna panorama na miasto. Zjeżdżam na dół i docieramy do centrum. Jest tam pełno uroczych kawiarenek. Oglądamy słynny potrójny most, o którym rano opowiadał nam Tomasz. Po krótkim czasie opuszczamy stolicę i jedziemy na Domżale. Kręcimy starą drogą. Trasa pięknie prowadzi dolinami. Po drodze zaliczamy jedną przełęcz 609 m n.p.m. Tam kolejny raz spotykam się z zainteresowaniem Słoweńców. To dla mnie duża odmiana. Z takim zachowaniem spotkaliśmy się poprzednio tylko w Austrii. Od przełęczy jedziemy cały czas pod mocny wiatr. Noclegu szukamy w miejscowości Gotovlje. Wiemy już jak jest namiot po słoweńsku, więc powinno być łatwiej. Początki są jednak trudne. Wszyscy nas odsyłają na odległy o 5-10 km camping. Wreszcie udaje się w największym domu w okolicy. Najpierw młoda dziewczyna nam odmawia, ale na drodze kawałek dalej spotykamy małżeństwo, które mówi, że ma dla nas miejsce i prowadzi nas do domu, z którego przed chwilą odjechaliśmy z niczym. Możemy rozbić się po drugiej stronie drogi obok pola kukurydzy i czegoś w stylu szopy. Dostajemy też zapas świeżej wody. W pobliżu rosną bardzo dobre winogrona :)
Wspólne zdjęcie z Tomaszem© Majorus

Docieramy do stolicy© Majorus

Rzut oka na miasto© Majorus

Zamek na wzgórzu© Majorus

Widok ze wzgórza© Majorus

Wejście na zamek© Majorus

Kompletny brak ludzi© Majorus

Jedziemy do centrum© Majorus

Potrójny most© Majorus

Puste stare miasto© Majorus

Drzwi do katedry św. Mikołaja© Majorus

Droga wiedzie doliną© Majorus

Kolejna przełęcz na naszej drodze© Majorus

Typowy krajobraz Słowenii© Majorus

Kolejny nocleg obok kukurydzy© Majorus
#lat=46.090469442673&lng=14.69521&zoom=10&maptype=ts_terrain
Kategoria Passo dello Stelvio 2012, Z sakwami
Dane wyjazdu:
125.01 km
0.00 km teren
06:54 h
18.12 km/h:
Maks. pr.:51.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1520 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 20.
Piątek, 3 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 1
Tego dnia nie było nam dane pospać nawet do standardowej 7:30. O 7 odezwały się dzwony w pobliskim kościele. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że dzwoniły przez 10 minut... Zmuszeni do wcześniejszego wstania zbieramy się w kiepskich humorach. Jednak ostatni nocleg we Włoszech kończy się miłym akcentem. W pewnym momencie przychodzi do nas gospodarz i proponuje nam kawę. Za chwilę jego żona przynosi nam tackę z 2 filiżankami. Szybko wypijamy i ruszamy w drogę do Triestu. Zaczynają się pierwsze pagórki. Wreszcie docieramy nad morze. Jedziemy przepiękną drogą, która prowadzi szczytem klifu, po prawej stronie mamy morze. Kolor wody jest cudowny, aż chciałoby się skoczyć na dół. Dojeżdżamy do Triestu. Przed miastem było kilka małych plaż, ale wszystkie były zapełnione po brzegi. Wjeżdżamy do centrum miasta. Ruch bardzo duży. Docieramy na główny plac i tam robimy sobie przerwę na jedzenie. Przejeżdżamy obok mariny i decydujemy się jak najszybciej wyjechać z miasta. Okazało się to jednak trudniejsze niż myśleliśmy. Każda droga, która wychodzi z miasta w pewnym czasie zmienia się w autostradę, bardzo dużo błądzimy, zawracamy, zatrzymujemy się w poszukiwaniu drogi. Wreszcie znajdujemy mniej więcej dobry kierunek i od razu zaczyna się podjazd. Na początku jest strasznie stromo, wąskie uliczki przez miasto są trudne do pokonania. Gdy już opuszczamy zabudowania pojawia się kolejny problem – słońce. Podjazd ma średnie nachylenie 8%, jedziemy koło południa, kompletnie nie ma wiatru i cały czas jesteśmy wystawieni na słońce. Pot leje się strumieniami, a my powoli zdobywamy kolejne metry podjazdu. Po kilku kilometrach robi się trochę lepiej. Docieramy do kolejnego kraju na naszej trasie – Słowenii. Za granicą zdecydowanie spada jakość asfaltu, chociaż i tak nie jest jeszcze najgorzej. Niestety Słowenia to kraj dość górzysty i cały czas musimy pokonywać kolejne pagórki, które w upale mocno dały się nam we znaki. Dojeżdżamy do Postojnej, gdzie robimy dłuższą przerwę na jedzenie. Od tego miejsca robi się trochę przyjemniej. Pojawia się kilka chmur i czasem jedziemy przez las. Zjeżdżamy do miejscowości Logatec, gdzie zatrzymujemy się pod sklepem w celu kupienia wody, ponieważ zamierzamy już zacząć szukać noclegu. Nagle podchodzi do nas jakiś mężczyzna i widząc nasze flagi pyta po angielsku czy naprawdę jesteśmy z Polski. Pyta się o dalszą drogę, a gdy odpowiadamy, że właśnie mamy zamiar szukać noclegu, mówi, że świetnie się składa, ponieważ jego syn uwielbia Polskę i musimy spać u niego w domu. Nie trzeba nam było tego drugi raz powtarzać. Od razu idziemy za nim i wprowadzamy rowery do garażu. W domu jest jego córka, która natychmiast proponuje nam kolację. W międzyczasie idziemy się wykąpać. Wieczór zapowiada się świetnie. Na kolację dostajemy... makaron, ale przynajmniej jest z mięsem. Po posiłku siadamy w ogrodzie i możemy zjadać śliwki z ich drzewa. Długo siedzimy z naszym gospodarzem i rozmawiamy o wszystkim. Okazuje się, że parę razy był w Polsce i on też jeździ na krótkie wypady rowerowe z żoną. Zabiera nas do komputera, gdzie pokazuje zdjęcia ze swoich wyjazdów. Około 21 oznajmia nam, że musi iść spać, bo rano o 4:00 wstaje do pracy. Jednocześnie mówi nam, że mamy cały dom do swojej dyspozycji. Zostajemy w pokoju z internetem, telewizorem. Pijemy piwo, oglądamy jak Majewski zdobywa złoty medal na olimpiadzie i czekamy na powrót syna gospodarza. Przyjeżdża dopiero o 23:30. Na początek przynosi nam trochę owoców i zaczynamy rozmowę. Okazuje się, że był kilka razy w Polsce, zna kilka słów po polsku, interesuje się naszą historią, czyta Gombrowicza i słucha Polskiej muzyki. Długo rozmawiamy. Czas szybko leci. Spać idziemy dopiero o 2:00. Pierwszy raz od 3 tygodni śpimy w normalnym łóżku. Ten nocleg miał tylko jeden minus. Po podłączeniu do prądu spaliła mi się ładowarka do aparatu. Dobrze, że bateria była dość mocno naładowana i wystarczyła do końca wyprawy.
Poranna kawa© Majorus

Zadowolony Olo© Majorus

Docieramy nad morze© Majorus

Ja chcę do wody!© Majorus

Piękny kolor wody© Majorus

W stronę Triestu© Majorus

Piękna droga do Triestu© Majorus

Zamek w Miramare© Majorus

Główny plac w Trieście© Majorus

Przerwa obok portu© Majorus

Piazza dell Unita dItalia© Majorus

Nie może zabraknąć mariny© Majorus

Przekraczamy kolejną granicę© Majorus

Pojawiają się wyższe szczyty© Majorus

Cała Słowenia jest mocno pofalowana© Majorus

Niestety żadnego nie znaleźliśmy...© Majorus

Tak, tak, tej nocy śpimy w łóżku© Majorus
#lat=45.767723660625&lng=13.80783&zoom=11&maptype=ts_terrain
Kategoria Passo dello Stelvio 2012, Z sakwami
Dane wyjazdu:
131.25 km
0.00 km teren
06:02 h
21.75 km/h:
Maks. pr.:41.11 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 10 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 19.
Czwartek, 2 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 0
Kolejny dzień rozpoczynamy od wysyłania kartek. Chwilę nam to zajmuje, ponieważ musimy „zdobyć” kod pocztowy do Strzelina. O 9:00 ruszamy w drogę. Po wczorajszym luźnym dniu jedzie się świetnie. Nogi same kręcą i w ogóle nie czuć zmęczenia. Kierujemy się w stronę Wenecji. Tuż obok miasta nasza droga nagle zmienia się w autostradę. Nie mamy innego wyjścia, musimy jechać. Na szczęście do zjazdu było tylko trochę ponad kilometr, a cała autostrada była zakorkowana i byliśmy najszybciej poruszającymi się pojazdami. Za Wenecją decydujemy się odbić na Jesolo, a następnie Lido di Jesolo, by zrobić sobie przerwę nad morzem. Czas mamy bardzo dobry. Wreszcie docieramy na plażę. Był to jeden z fajniejszych momentów tego dnia. Po kilkugodzinnym kręceniu szybko przebraliśmy się w kąpielówki i poszliśmy się wykąpać. Potem ręcznik i chwila wylegiwania się na piasku. Troszkę zazdrościłem ludziom, którzy nie muszą nigdzie jechać, mogą tylko siedzieć sobie na plaży i w wodzie. Po chwili jednak uzmysłowiłem sobie, że to my robimy coś niezwykłego, a oni to co większość podczas wakacji. Po półtorej godziny odpoczynku i kąpieli z chęcią wsiadłem na rower i ruszyłem w dalszą drogę. Trasa nudna, cały czas płasko, gorąco i tylko od czasu do czasu jakaś wieś. Po 86 km robimy postój przy drodze na jedzenie. Po chwili dojeżdża do nas 2 sakwiarzy ze Słowenii. Chwila rozmowy, wspólne zdjęcie i decydujemy się dalej jechać razem, ponieważ oni też zmierzają w kierunku Triestu. Proponują dojechać do najbliższego miasta i tam zrobić postój. Wsiadamy na rowery i zaczynamy szaleńczą jazdę. Peter i Francis (bo tak mieli na imię Słoweńcy) strasznie szaleją. Prędkość w ogóle nie schodzi poniżej 30 km/h. Jedziemy w pociągu i jedyne co widzimy to ich tylne koła, na których próbujemy się utrzymać. Po pół godziny takiej jazdy dojeżdżamy do supermarketu. Od razu wchodzą do środka i po chwili przynoszą nam piwo. Siadamy kawałek dalej, pijemy zimne piwo i rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Okazuje się, że Francis jeździ w grupie kolarskiej, Peter trenował skoki narciarskie (nawet był w Zakopanem). Opowiadają nam o swojej podróży. Nie mają dużo czasu ze względu na pracę i codziennie robią ok. 200 km. Ich cała wyprawa miała trwać 9 dni. Po długiej przerwie ruszamy w dalszą drogę. Tempo wcale nie maleje, a wręcz przeciwnie wzrasta. Teraz jedziemy cały czas 35 km/h tylko na wiaduktach zwalniamy do 30. Po drodze przejeżdżamy przez wszystkie możliwe światła. Kilometry szybko lecą. Po chwili mamy już 18 od poprzedniego postoju i Francis zatrzymuje się po kolejnym marketem. Schodzimy z rowerów i odpoczywamy, a oni już wychodzą ze sklepu z kolejnym piwem dla nas. Ten postój był jeszcze dłuższy niż poprzedni. Na szczęście w tym miejscu nasze drogi się rozchodzą, ponieważ my jedziemy w kierunku Triestu, a oni szybciej w stronę granicy. Dalsza jazda w takim tempie mogłaby nas wykończyć, a do domu ciągle długa droga. Ludzie byli bardzo fajni, radośnie nastawieni do życia, cały czas się uśmiechali, żartowali, cieszyli się z jazdy. Trochę szkoda, że tylko kawałek jechaliśmy z nimi, ale tempo było zbyt szaleńcze. Dalej ruszamy sami już z normalną prędkością. W Cervignano szukamy noclegu. Udaje się za pierwszym razem. Olo przypomina sobie kilka słów po francusku i w mieszaninie francusko-włoskiej dostajemy pozwolenie na rozbicie namiotu. Najpierw gospodarz wysyła nas kawałek dalej na pole, jednak za moment dogania nas samochodem i każe zawrócić. Pokazuje nam miejsce tuż obok ogródka przy kukurydzy. Mamy dostęp do wielkiego zlewu w szopie. Wieczorem miałem tam małą przygodę. Poszedłem się wykąpać, myje się w spokoju w zimnej wodzie i nagle wchodzi do mnie gospodyni z jakąś miską. Mówi mi grzecznie „Buona sera” i stoi sobie. Co było robić, odpowiedziałem „Buona sera” i myłem się dalej. Dopiero po chwili wyszła.
Docieramy na plażę© Majorus

A teraz biegiem do wody!© Majorus

Alejka czy coś tam Sophi Loren© mietekgrden

Ale tu płasko© Majorus

Dość ciepło :)© Majorus

Ciągle płasko...© Majorus

Spotkanie ze Słoweńcami© Majorus

Robimy przerwę© Majorus

Z Peterem pod marketem© Majorus

Nocleg "w kukurydzy"© Majorus
Kategoria Passo dello Stelvio 2012, Z sakwami
Dane wyjazdu:
47.60 km
0.00 km teren
02:28 h
19.30 km/h:
Maks. pr.:27.17 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 18.
Środa, 1 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 0
Pobudka znowu o 7:30. Powoli zaczynam się już do tego przyzwyczajać. Po godzinie ruszamy w krótką tym razem drogę. Naszym celem jest oddalone o 20 km od nas miasteczko Mira, w którym planujemy zatrzymać się na campingu i ruszyć pieszo na zwiedzanie Wenecji. Bez sensu jest się pchać rowerem do miasta. Szybko docieramy do celu, rozstawiamy namiot i jemy drugie śniadanie. Okazuje się, że autobus do Wenecji odjeżdża spod campingu i w obie strony kosztuje tylko 2,6 Euro. O 11:25 mieliśmy wsiadać do autobusu, ale jak to zwykle bywa we Włoszech kierowca przyjechał kilkanaście minut później. Podróż do Wenecji trwała około 20 minut. Od razu uderza nas bardzo duża ilość ludzi. Wchodzimy w plątaninę wąskich uliczek, kierując się w stronę placu św. Marka. Po długiej drodze docieramy do celu i postanawiamy się rozdzielić, ponieważ ja chcę dłużej pochodzić po mieście i pozwiedzać różne zaułki. Nad morzem robie sobie krótką przerwę i zjadam przygotowane wcześniej kanapki. Ruszam na podbój Wenecji. Starałem się odwiedzić wszystkie najważniejsze miejsca, ale również dotrzeć do tych mało popularnych, ale równie pięknych. Udaje mi się znaleźć kilka opuszczonych uliczek nad kanałami. Fajnie przejść się nimi chociaż przez chwilę i odpocząć od tłumu. Cały dzień było bardzo gorąco, ale w zacienionych ulicach dało się wytrzymać. Dodatkowo co jakiś czas natrafiałem na źródełka i uzupełniałem zapasy wody. Samo miasto bardzo mi się podobało. Piękne uliczki, niezliczona ilość kanałów i mnóstwo ciekawych budynków sprawiły, że na spacerze spędziłem prawie 4 godziny. Po drodze kupiłem kilka pamiątek i zrobiłem całą masę zdjęć. Jedynym minusem mojej wędrówki był fakt, że nie miałem żadnego planu miasta i czasem ciężko było się odnaleźć w tej plątaninie kanałów i mostów. O 15:55 wsiadam do autobusu na camping. Docieram pod namiot, okazuje się, że Olo już od jakiegoś czasu jest na miejscu. Na campingu jest jednak strasznie gorąco i lata cała chmara komarów. Postanawiam wsiąść na rower i podjechać kilka kilometrów nad morze. Bez sakw jedzie mi się dość dziwnie. Wziąłem tylko małą torbę na kierownicę, gdzie schowałem ręcznik z nadzieją na kąpiel w morzu. Dotarłem do brzegu, jednak na moje nieszczęście okazało się, że nie ma nigdzie zejścia do wody. Trochę żałowałem, że nie mogę popływać, ale i tak spędziłem tam trochę czasu. Było chłodniej na campingu i nie było tych krwiożerczych komarów. Następnie udałem się w drogę powrotną nieco okrężną drogą w poszukiwaniu supermarketu. Po paru kilometrach dotarłem do sklepu i kupiłem jedzenie na kolację. Mimo małej ilości kilometrów dzień był bardzo męczący. Nogi odzwyczaiły się od długiego chodzenia, a dodatkowo zmęczenie potęgował upał i tłum, przez który trzeba się było przedzierać w niektórych miejscach w Wenecji.
Kiwi u Serba© Majorus

Jedziemy na camping© Majorus

Jeden z miliona kanałów© Majorus

Zatłoczony plac ze źródełkiem© Majorus

Na Ponte Rialto© Majorus

Bazylika św. Marka© Majorus

Campanila© Majorus

Plac św. Marka w całej okazałości© Majorus

Muszą być i gondole© Majorus

Ciężko znaleźć pustą uliczkę© Majorus

Canale Grande© Majorus

Trochę mniejszy kanał© Majorus

Jeszcze mniejszy© Majorus

Charakterystyczny posąg© Majorus

Zatłoczone nabrzeże© Majorus

Tłum przed Pałacem Dożów© Majorus

Wiezorny relaks nad morzem© Majorus
#lat=45.422279000898&lng=12.127225&zoom=12&maptype=ts_terrain
Kategoria Passo dello Stelvio 2012, Z sakwami
Dane wyjazdu:
126.28 km
0.00 km teren
07:19 h
17.26 km/h:
Maks. pr.:34.87 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 80 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 17.
Wtorek, 31 lipca 2012 · dodano: 29.08.2012 | Komentarze 2
Kolejnego dnia budzimy się już standardowo o 7:30. Szybko się zbieramy i na rowerach jesteśmy o 8:30. 20 km do Werony mija bardzo szybko. Jedziemy główną drogą, ale ruch jest niewielki. Na początek robimy szybkie pranie w centrum Werony i zaczynamy zwiedzanie miasta. Udajemy się na główny plac i oglądamy bardzo ładną arenę. W zwiedzaniu przeszkadza tłum ludzi. Czasem trzeba zejść z rowerów, bo nie da się przejechać. Następnie udajemy się do domu Julii. Ciężko się tam dostać ze względu na tłumy turystów. Oglądamy słynny balkon i posąg samej Julii. Ściany przed wejściem są całe zamalowane sercami i imionami ludzi odwiedzających to miejsce. Ze względu na okropny tłok decydujemy się szybko opuścić to miasto. Na szczęście wyjazd z miasta jest dość dobry i szybko mijamy zatłoczone miejsca. Ruszamy boczną drogą do Lonigo, gdzie robimy sobie sjestę. Następnie jedziemy w kierunku Padwy. Droga jest dość nudna. Często się zatrzymujemy w poszukiwaniu odpowiedniego kierunku. Cały czas jest kompletnie płasko i tylko od czasu do czasu mijamy jakąś wieś. Dodatkowo dokucza nam upał. Niestety nie mieliśmy czasu na zwiedzenie Padwy. Dotarliśmy do miasta dość późno i chcieliśmy z niego jak najszybciej wyjechać i znaleźć nocleg. Przejeżdżamy jednak przez centrum, gdzie zagaduje nas Włoszka. O dziwo mówi nie tylko po włosku, ale również po angielsku. Doradza nam jak wyjechać z miasta i gdzie najlepiej się zatrzymać, jeśli chcemy zwiedzić Wenecję. Korzystamy z jej rad i jedziemy ścieżką rowerową nad kanałem. Nie mamy jednak ze sobą wody i zaczynamy poszukiwania supermarketu. Po chwili decydujemy się zapytać o drogę staruszka na rowerze. Mówi on tylko po włosku, ale jakoś udaje się nam dogadać i zaprowadza nas do marketu. Kupujemy zapas wody i zaczynamy szukać noclegu. Wszyscy odsyłają nas nad pobliski kanał. Po kilku nieudanych próbach idziemy za radą mieszkańców i udajemy się nad wspomniany kanał. Tam spotykamy mnóstwo rybaków, którzy odradzają nam nocleg w tym miejscu i odsyłają z powrotem do osiedli domków. Po ponad godzinie poszukiwań jesteśmy dość zniechęceni. Oczywiście nikt nie mówi po angielsku i jesteśmy zmuszeni dogadywać się po włosku. Wreszcie sukces. Mężczyzna pozwala nam się rozbić w ogródku. Dodatkowo oferuje nam prysznic i możliwość naładowania telefonów. Po długich poszukiwaniach jesteśmy bardzo szczęśliwi. Gospodarz okazuje się być Serbem.
Kościół w Weronie© Majorus

Jedziemy do centrum© Majorus

Centrum Werony© Majorus

Arena - jedna z głównych atrakcji w mieście© Majorus

Pomysłowy sposób na zarobienie© Majorus

Wszędzie pełno ludzi© Majorus

Jak im się chciało?© Majorus

Kolejna zamalowana ściana© Majorus

Słynny balkon Julii© Majorus

A oto i sama Julia© Majorus

Opuszczamy Weronę© Majorus

Kościół w Lonigo© Majorus

Opustoszałe centrum podczas sjesty© Majorus

Centrum Padwy© Majorus

Brama przed uniwersytetem© Majorus

Nocleg u Serba© Majorus
Kategoria Passo dello Stelvio 2012, Z sakwami
Dane wyjazdu:
98.01 km
0.00 km teren
05:57 h
16.47 km/h:
Maks. pr.:45.95 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:470 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 16.
Poniedziałek, 30 lipca 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 0
Kolejny dzień zaczynamy w sposób dość nietypowy... bo od kradzieży własnego roweru. Ale od początku. Budzimy się tradycyjnie o 7:30. Pogoda piękna, gorąco, więc warto skoczyć jeszcze na chwilkę do wody. Ale zanim to zrobię trzeba rozpiąć zapięcia łączące rowery i sakwy. Wkładam kluczyk i trach! Jedna część została mi w ręce, a druga w zapięciu... Niestety nie pomyślałem i nie miałem ze sobą zapasowego klucza. W żaden sposób nie da się odpiąć zapięcia, więc pozostaje tylko jedno – przecinamy! No tak, ale czym? Jedyne co mamy, to scyzoryk. Nie ma innego wyjścia wyciągam scyzoryk i zaczynam robotę. O dziwo idzie całkiem nieźle. Po jakimś czasie już prawie całe zapięcie jest przecięte. Wtedy przychodzi do nas nasz sąsiad campingowy i daje mi piłkę do metalu. Kilka ruchów i zapięcie przecięte, możemy kraść nasze rowery. Po udanej kradzieży chętnie wskakuje do wody, by się trochę ochłodzić i popływać. Płacimy za camping i ruszamy w drogę. Postanawiamy ominąć dalsze góry i ruszyć w kierunku Brescii. Trafiamy na świetną ścieżkę rowerową. Co prawda jej jakość jest fatalna, same dziury, dużo szutrowych fragmentów, a sama ścieżka strasznie się wije, przez co nadkładamy dużo kilometrów, to jednak prowadzi przez piękne tereny. Przejeżdżamy przez mały rezerwat przyrody, malownicze miasteczka z wąskimi uliczkami, plantacje winogron, pola kukurydzy. Jednym słowem typowa włoska wieś. Tuż przed Brescią spotykamy parę sakwiarzy w wieku ok. 55 lat. Zatrzymujemy się i chwilę rozmawiamy. Okazuje się, że są Holendrami i jadą już od 2 miesięcy. Z Holandii pojechali przez Niemcy na Bałkany, tam pojeździli dość dużo, następnie promem do Włoch i właśnie wracają z powrotem do Holandii. Rozstajemy się i my szybko docieramy do Brescii. Miasto bardzo mi się podobało. Piękne stare miasto. Nie ma tłumu, tylko pojedynczy ludzie, dużo niewielkich knajpek, zadbane budynki. Na rynku kupujemy bardzo tanie owoce i jedziemy dalej. Kierujemy się w stronę Lago di Garda. Kolejny postój robimy pod Lidlem w Lonato. Tam też kupujemy sobie gotowe kotlety tylko do podgrzania. Dalsza droga jest dość męcząca ze względu na straszny upał i przeciwny, mocny wiatr. Dojeżdżamy nad jezioro. Pierwsze wrażenie jest takie, że wygląda jakbyśmy dotarli nad morze. Miejscowości nad jeziorem są typowo turystyczne. Cała masa ludzi, różnego rodzaju knajpek i hoteli. Kierujemy się na plażę i robimy sobie godzinny postój. Woda bardzo ciepła, aż nie chce się ruszać dalej. Jednak ochłodzenie trochę nam pomaga i odzyskujemy część sił. Ruszamy drogą wzdłuż jeziora. Chcemy dojechać jak najbliżej Werony. Noclegu szukamy w miejscowości Castelnuovo. Pierwsza próba kończy się powodzeniem. Gość mówi trochę po angielsku i pozwala nam rozbić namiot w winnicy tuż obok winogron. Nie mamy jednak dostępu do wody. Podgrzewamy sobie nasze kotlety. Naraz zjadłem pół kilo mięsa i dalej było mi mało. Mięso nie było najwyższej jakości, ale i tak było lepsze niż makaron z parówkami. Wieczorem wsiadam na rower i jadę poszukać źródełka. Udaje mi się już po 2 kilometrach. W drodze powrotnej znajduję jeszcze drzewo z przepyszną brzoskwinią. Zapowiada się kolejna upalna noc. Nawet po zachodzie słońca ciężko wytrzymać.
Kluczyk został mi w ręce...© Majorus

Zabawa w złodzieja© Majorus

Kradzież zakończona powodzeniem© Majorus

Poranna kąpiel© Majorus

Włoskie miasteczko© Majorus

Jedziemy ścieżką© Majorus

Takich miasteczek było pełno© Majorus

Tym razem pole kukurydzy© Majorus

Jeden z wielu placów w Brescii© Majorus

Bardzo mało ludzi© Majorus

Kolejny ładny plac© Majorus

Pomników też jest sporo© Majorus

Lago di Garda© Majorus

Prawie jak nad morzem© Majorus

Postój na plaży© Majorus

Nocleg w winnicy© Majorus

Zachód słońca© Majorus
#lat=45.57035187009&lng=10.38353&zoom=11&maptype=ts_terrain
Kategoria Z sakwami, Passo dello Stelvio 2012
Dane wyjazdu:
131.66 km
0.00 km teren
06:56 h
18.99 km/h:
Maks. pr.:64.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1290 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 15.
Niedziela, 29 lipca 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 1
Po całej nocy walczenia z pochyłością terenu i budzenia się na ścianie namiotu wstajemy o 7:30. Wyjeżdżamy już tradycyjnie koło 9:00. Zapowiada się przyjemny dzień i łatwy dzień. Zaczynamy zjazd. W Grosio robimy pierwszy postój, ponieważ spotykamy sakwiarza Tomka z Kielc, który wraca z Mediolanu i ma w planach dalszą podróż do Wiednia. Nie mamy jednak czasu na dłuższą rozmowę, ponieważ chce on jeszcze tego dnia zaliczyć Stelvio. Olek daje mu broszurkę z trasami rowerowymi w Austrii, nam nie będzie ona już potrzebna. Kawałek dalej zatrzymujemy się na rynku i przeczekujemy typową włoską ulewę. Parę minut i wychodzi słońce. Jedziemy dalej w dół. Dopiero na 32 km zaczynamy podjazd na jedyną tego dnia przełęcz Passo Aprica. Początkowo jedzie się dobrze, ponieważ droga prowadzi lasem i jest dość przyjemna temperatura. Jednak wyżej droga nie jest już osłonięta i jedziemy w pełnym słońcu. Nachylenie nie jest duże. Wokół roztacza się piękny widok na dolinę. Pierwszy docieram na szczyt i robię sobie postój na jedzenie. Po chwili dociera do mnie Olo i ruszamy w dół. Od tego miejsca cała nasza dalsza droga tego dnia będzie prowadziła lekko w dół. Na zjeździe nie da się szybko jechać ze względu na przeciwny wiatr. Dojeżdżamy do Edolo i dalej ruszamy główną drogą. Na początku jest dość spory korek z powodu robót drogowych, ale udaje się nam go ominąć. Robi się potwornie gorąco. Kilka razy trafiamy na ścieżkę rowerową prowadzącą do Lago d'Iseo, jednak jest ona dość kiepsko oznakowana i decydujemy się jechać drogą. Pod wieczór docieramy nad jezioro. Jesteśmy zachwyceni jego wyglądem. Jezioro jest otoczone górami i wygląda przepięknie. Na pierwszym campingu ceny są bardzo wysokie i decydujemy się jechać dalej. Niestety ścieżka rowerowa jest zagrodzona i musimy przejechać przez 2 dosyć długie i słabo oświetlone tunele. Docieramy na kolejny camping, ale nie ma na nim miejsc. Na kolejnym też nie ma miejsc, ale miła Włoszka proponuje nam kawałek trawy tuż obok jeziora. Jesteśmy zachwyceni miejscem i zostajemy tam na noc. Przed kolacją kąpię się w jeziorze. Woda była dość zimna, ale po całym dniu jazdy super jest wejść na chwilę do wody i popływać. Po posiłku udaje się pieszo do miasteczka w poszukiwaniu bankomatu. Nie udaje mi się go znaleźć, za to nie mogę się oprzeć zapachowi wydobywającemu się z pizzeri. Zjadam tanią i pyszną pizzę calzone, która cała była wypchana szynką. Cały czas jest bardzo gorąco i ciężko było się zmusić, żeby wejść do dusznego namiotu.
Dzień zaczynamy od zjazdu© Majorus

Na rynku w Grosio przeczekujemy ulewę© Majorus

Cudowny widok na dolinę© Majorus

Nawet nie napisali wysokości, a było 1181 m n.p.m.© Majorus

Urokliwe miasteczko na szczycie© Majorus

Oryginalny budynek w Darfo© Majorus

Docieramy nad jezioro© Majorus

Droga nad jeziorem© Majorus

Jezioro i góry - cudownie!© Majorus

Jedno z wielu miasteczek nad jeziorem© Majorus

Nocleg nad wodą© Majorus

Wieczór nad Iseo© Majorus

Robi się ciemno© Majorus
#lat=46.041450739289&lng=10.21264&zoom=9&maptype=ts_terrain
Kategoria Passo dello Stelvio 2012, Z sakwami
Dane wyjazdu:
67.36 km
0.00 km teren
05:28 h
12.32 km/h:
Maks. pr.:64.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2160 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 14.
Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 0
Na ten dzień czekaliśmy od samego początku wyprawy. Budzimy się wcześnie, bo już o 7:00. Szybko poprawiam hamulce, żebym nie martwił się potem na zjeździe. Plany szybkiego wyjazdu krzyżuje nam jednak mokry namiot. Postanawiamy chwilę poczekać, aż lekko przeschnie. W efekcie ruszamy dopiero o 9:00. Już od początku dnia Włosi zapewnili nam rozrywkę. Podlewali sady wielkimi zraszaczami. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że połowa wody leciała co jakiś czas na ścieżkę, którą jechaliśmy. Mieliśmy więc slalom między wodą lecącą z obrotowych zraszaczy. Na 5 km stajemy pod marketem i robimy zapasy żywności na dalszą drogę. W tym miejscu zaczynamy podjazd. Chmury wiszące nad przełęczą nie wróżą nic dobrego. Początek podjazdu jedzie mi się bardzo dobrze. Zakręty są ponumerowane i odliczam te pozostające do szczytu. Niestety po 10 km zaczyna padać. Początkowo to tylko lekka mżawka i jadę dalej, jednak po chwili jestem zmuszony do szukania schronienia. Na jednej z serpentyn staję i idę kawałek dalej do lasu. Tam jest względnie sucho. Robię sobie kanapki i zjadam znalezione poziomki. Po chwili dojeżdża do mnie jakiś Włoch i razem czekamy na poprawę pogody. Przestaje mocno padać i postanawiam ruszyć dalej. Co chwilę lekko kropi, ale da się jechać. Brzydka pogoda skutecznie utrudnia podziwianie widoków. Góry są pokryte chmurami, wszystko dookoła jest szare. Nachylenie jest dla mnie dość przyjemne i szybko docieram na 2100 m n.p.m. Tam zjeżdżam na chwilkę pod hotel aby zrobić zdjęcie. W tym momencie zaczyna się kolejna ulewa. Chowam się szybko w budynku i kolejne kanapki. Powoli na parking dojeżdżają kolejni rowerzyści. Jest ich zdecydowanie mniej niż na Hochtorze, ale też cały czas po drodze mnie dopingują i pozdrawiają. Deszcz skończył się tak nagle, jak się zaczął. Po chwili wszystkie chmury gdzieś odleciały i wyszło słońce. Moim oczom ukazał się cudowny widok na ostatnie serpentyny na przełęczy. Z jednej strony super, że je widać, a z drugiej jest to lekko dobijające, ponieważ widać jak dużo jeszcze zostało. Ściągam kurtkę przeciwdeszczową i ruszam dalej. Na ostatnim odcinku robię dość dużo przerw. Nie jest to wywołane nawet jakimś wielkim zmęczeniem, a raczej chęcią zrobienia zdjęć. Odliczam kolejne zakręty i o 14:30 docieram na szczyt. Jestem bardzo zadowolony. Główny cel wyprawy został osiągnięty, zdobyłem królową alpejskich przełęczy, a słońce pozwoliło cieszyć się cudnymi widokami. Na górze jest zimno i szybko ubieram się we wszystkie ciepłe rzeczy, tym bardziej, że czeka mnie długie czekanie. Zjadam resztki jedzenia, idę pod pomnik Fausto Coppiego i oglądam produkty w licznych sklepikach. Po półtorej godziny dociera do mnie zadowolony Olo, który miał spore problemy z hamulcami. Jestem już mocno zziębnięty i zaczynam zjazd, podczas którego nie mogę sobie odmówić krótkiej wycieczki do Szwajcarii i zaliczenia przełęczy Umbrail. Z głównej drogi musiałem zjechać tylko 500 m i kolejne państwo zaliczone. Jadę dalej w dół i w tym momencie zaczyna się prawdziwe piekło. Sam deszcz jeszcze bym przeżył, ale grad na zjeździe to coś okropnego. Nie ma się gdzie schować, więc jadę dalej. Po minucie jestem kompletnie przemoczony i nie czuję palców u rąk. Pędzę na dół z nadzieją na poprawę pogody w dolinie. Szybko przejeżdżam przez tunele i docieram do Bormio. W mieście jest 25 stopni, a ja stoję w 2 kurtkach i trzęsę się z zimna. Robimy zakupy w mieście i ruszamy dalej. Główna droga jest w remoncie i musimy jechać objazdem. Okazuje się on dla nas okropny, ponieważ musimy znowu pokonać kilka serpentyn. Docieramy do wioski i w pierwszym domu załatwiamy nocleg w 3 słowach znanych nam po włosku. Gospodarz, starszy pan, oferuje nam miejsce w ogrodzie. Wszystko super, tylko pole jest dość mocno nachylone. Nie wybrzydzamy jednak i zostajemy u niego. Mamy dostęp do świeżej wody.
Zaczynamy wspinaczkę© Majorus

jeszcze tylko 47 zakrętów i koniec :)© Majorus

Pogoda na górze nie wygląda najlepiej© Majorus

Robi się mokro© Majorus

Tylko nie patrz w dół!© Majorus

Pierwszy widok na szczyt© Majorus

Wychodzi słońce© Majorus

Docieramy do poziomu chmur :)© Majorus

Troszkę ciężko z sakwami© Majorus

Na szczytach trochę śniegu© Majorus

Dobrze, że już to mam za sobą© Majorus

Jeszcze tylko trochę!© Majorus

Jednak wciąż daleko...© Majorus

Warto spojrzeć do tyłu© Majorus

Wysoko nie ma za dużo roślinności© Majorus

Niesamowite!© Majorus

Żeby tylko nie spaść© Majorus

Główny cel osiągnięty© Majorus

Na szczycie© Majorus

Fausto Coppi i mój ubiór na zjazd© Majorus

Witamy w Szwajcarii!© Majorus

Kolejna tabliczka© Majorus

Jak tu zjechać?© Majorus

Nocleg u Włocha© Majorus
#lat=46.494944098399&lng=10.4974&zoom=11&maptype=ts_terrain
Kategoria Passo dello Stelvio 2012, Z sakwami
Dane wyjazdu:
94.90 km
0.00 km teren
05:51 h
16.22 km/h:
Maks. pr.:37.92 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:850 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 13.
Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 26.08.2012 | Komentarze 1
Kolejny dzień zaczęliśmy standardowo o 7:30. Nawet, gdybyśmy chcieli, to nie moglibyśmy dłużej pospać ze względu na upał. Nie byliśmy już wysoko w górach i od rana zrobiło się bardzo ciepło. O 9 ruszamy w drogę. Początkowo jedziemy ścieżką rowerową do Bolzano, przejeżdżamy przez całe miasto. Ścieżka jest super, prowadzi między drzewami i wśród kwiatów. Niestety przez jakiś remont jesteśmy zmuszeni do pojechania objazdem przez sady z jabłkami i gubimy drogę. Na szczęście szybko się orientujemy i zawracamy zanim na dobre odjedziemy od właściwego kierunku. Do Terlano docieramy główną drogą. W mieście robimy pierwszy postój na jedzenie. Nabieramy też wody ze źródełka. Ten region Włoch jest dosyć specyficzny, ponieważ ciężko usłyszeć tam język włoski. Wszyscy porozumiewają się po niemiecku, nawet w sklepach wszystkie napisy są w języku niemieckim. Kawałek dalej wjeżdżamy z powrotem na ścieżkę. Tym razem prowadzi ona cały czas przez sady z jabłkami. Udaje mi się kilka z nich zerwać podczas jazdy. Były naprawdę dobre. Szybko docieramy do Merano i skręcamy w kierunku Marlengo. Do miasteczka prowadzi krótki, ale stromy podjazd. Robi się potwornie gorąco, pot leje się strumieniami. Ostatkiem sił docieramy na rynek, gdzie w cieniu robimy sobie długą przerwę. Z tamtego miejsca roztaczał się piękny widok na całą dolinę z sadami. Po odpoczynku ruszamy dalej. Na początek czeka nas krótki zjazd, aby za chwilę powitało nas kilka serpentyn na ścieżce. Upał dalej przeszkadza, na szczęście co jakiś czas są źródełka z zimną wodą. Od tego momentu mieliśmy cały czas lekko pod górkę. Asfalt czasem znikał i był zastępowany przez szuter. Na podjazdach trochę to przeszkadzało, ale przynajmniej ścieżka biegła wzdłuż rzeki i w cieniu drzew, przez co skwar był mniej odczuwalny. Staramy się podjechać jak najbliżej początku podjazdu na Passo dello Stelvio. Udaje się w całości wykonać plan, więc możemy zacząć poszukiwania noclegu. Zjeżdżamy na bok ze ścieżki, jednak pierwsza próba okazuje się być nieudana. Postanawiamy pojechać kawałek w inną stronę. Nagle dostrzegamy olbrzymi dom położony w środku sadu. Od razu kierujemy się w jego stronę. Okazuje się, że w nim też mówią po niemiecku. Gospodarze pozwalają nam rozbić namiot tuż obok ich szklarni. Dodatkowo mówią, że wszystkie pomidory i ogórki są do naszej dyspozycji. Mamy też dostęp do pitnej wody. Z oddali nadciągają burzowe chmury. Za moment przybiega do nas gospodyni i oznajmia, że możemy burzę przeczekać w szklarni. Zrobiła to w ostatnim momencie, ponieważ za moment zaczęło lać. My siedzieliśmy jednak pod dachem i robiliśmy sobie kolację, do której dodaliśmy ofiarowane nam warzywa. Pomidory były przepyszne.
Ścieżka w Bolzano© Majorus

Kościół w Terlano© Majorus

Jedziemy do Merano© Majorus

Trochę kwaśne, ale da się jeść© Majorus

Widok na "jabłkową dolinę"© Majorus

Postój w Marlengo© Majorus

Wszędzie jabłka© Majorus

Jedziemy wzdłuż rzeki© Majorus

Znowu sady...© Majorus

Szutrowy fragment© Majorus

Sos z pomidorami© Majorus

Nasze obozowisko© Majorus

Tu przeczekaliśmy burzę© Majorus

Dom naszych gospodarzy© Majorus
#lat=46.56023971368&lng=11.01607&zoom=11&maptype=ts_terrain
Kategoria Passo dello Stelvio 2012, Z sakwami
Dane wyjazdu:
108.41 km
0.00 km teren
06:31 h
16.64 km/h:
Maks. pr.:68.26 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2550 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka
Passo dello Stelvio 2012 - dzień 12.
Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 26.08.2012 | Komentarze 0
Budzimy się o 7:30. Zapowiada się super dzień. Plan minimum to przejechanie 2 wysokich przełęczy. Od rana świeci piękne słońce. Szybko się zwijamy i opuszczamy camping. Od razu zaczynamy pierwszy podjazd na Passo Falzarego. Po chwili pojawia się piękny widok na Cortinę. Początek jest dość stromy, jednak z każdym kolejnym kilometrem robi się lepiej. Temperatura na dole wysoka, a do tego przypieka mocne słońce. Wyżej jest dużo przyjemniej. Przełęcz nie jest jakoś wyjątkowo trudna, ale 20km podjazdu może troszkę zmęczyć. Na górze czekam chwilkę na Ola i zaczynamy zjazd. Droga świetna, dookoła piękne widoki na Dolomity. Nie zjeżdżamy jednak zbyt długo, ponieważ przed nami kolejna przełęcz. Robi się bardzo ciepło. Termometr w jakiejś wsi pokazuje 28 stopni. Robimy postój na jedzenie. Miejsce było idealne, ławeczka z cudownym widokiem na góry. Kawałek dalej uzupełniamy braki wody w przydrożnym źródełku i zaczynamy podjazd na Passo Pordoi. Jedzie mi się bardzo dobrze. Nachylenie większe niż poprzedniej przełęczy, ale szybko znajduję odpowiednie przełożenie i powoli zdobywam wysokość. Na górę prowadzą 33 ponumerowane serpentyny. Widoki są przepiękne. Czekając na Olka robie sobie na górze półgodzinny postój. Jest dość wcześnie, więc postanawiamy zaatakować jeszcze jeden podjazd tego dnia. Zjeżdżamy z Pordoi bardzo trudnym zjazdem, mijamy kilka wiosek i już wspinamy się na Passo di Costalunga. Początek jest okropny. Straszny upał, duże nachylenie i ogromny ruch sprawiają, że jedzie się paskudnie. Jednak im wyżej, tym lepiej. Końcówka jest właściwie płaska, a ruch samochodowy kompletnie gdzieś zniknął. Na górze postanawiamy, że w pierwszej wiosce będziemy szukać noclegu. Nasze plany jednak spełzły na niczym, ponieważ zaczynamy zjazd. Był to zdecydowanie najlepszy zjazd na całej wyprawie. 25 km w dół, cały czas z prędkością ponad 60 km/h. Po drodze mijamy 2 długie tunele. Jechałem cały czas w okularach przeciwsłonecznych i nie za wiele w nich widziałem. Olo ściągnął okulary, ale i tak nic nie widział, bo tak łzawiły mu oczy. W ekspresowym tempie dojeżdżamy do przedmieść Bolzano. Tam wchodzimy do pierwszej lepszej posiadłości w poszukiwaniu noclegu. Nikt nie mówi po angielsku, ale na szczęście jeden mężczyzna mówi po niemiecku. Zaprowadza nas do domofonu, każe czekać i odchodzi. Po chwili odzywa się jakiś głos mówiący po niemiecku i mówi, że zaraz do nas zejdzie. Podczas oczekiwania dostrzegamy dziwnych ludzi chodzących po posiadłości. Wszyscy są w strojach ludowych i mówią po niemiecku. Po chwili schodzi do nas gospodarz również ubrani tak jak inni. Mówi, że ma dla nas miejsce i prowadzi nas nad... basen. Możemy się rozbić tuż nad basenem, obok mamy plantację winogron, gruszki, nektarynki. Raj na ziemi. Pozwala nam również skorzystać z łazienki i podładować elektronikę. Za chwilę podchodzi do nas pierwszy spotkany mężczyzna, który okazuje się być Słowakiem. Chce spisać nasze dane, a jednocześnie przynosi butelkę śliwowicy. Obok basenu mamy dla siebie też stół i krzesła. Były tylko 2 minusy tego noclegu. Jednym były tory, a drugim autostrada, jednak zmęczeni po całym dniu kompletnie nie zwracaliśmy na to uwagi.
Widok z campingu© Majorus

Dopiero początek, a już jest się czym zachwycać© Majorus

Cortina jest pięknie położona© Majorus

Droga na Falzarego© Majorus

Zawsze można się pomodlić o siłę na dalszą część podjazdu :)© Majorus

Dolomity są piękne© Majorus

Pierwsza przełęcz zdobyta© Majorus

Przed nami zjazd© Majorus

Widok podczas postoju na jedzenie© Majorus

Taką drogą mogę jechać© Majorus

Komizm językowy© Majorus

Przed nami trochę wspinaczki© Majorus

To już 32. zakręt?!© Majorus

Serpentyny robią wrażenie© Majorus

Kolejna tabliczka do kolekcji© Majorus

Początek zjazdu z Pordoi© Majorus

Ostatnie przełęcz na dziś© Majorus

Nocleg w winnicy© Majorus
#lat=46.473256692637&lng=11.76634&zoom=11&maptype=ts_terrain
Kategoria Passo dello Stelvio 2012, Z sakwami