Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi majorus z miasteczka Jaworzno. Mam przejechane 74148.74 kilometrów w tym 197.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

2013 button stats bikestats.pl

2012 button stats bikestats.pl

2011 button stats bikestats.pl Flag Counter

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy majorus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Z sakwami

Dystans całkowity:13795.60 km (w terenie 156.00 km; 1.13%)
Czas w ruchu:733:23
Średnia prędkość:18.81 km/h
Maksymalna prędkość:72.52 km/h
Suma podjazdów:125976 m
Liczba aktywności:121
Średnio na aktywność:114.01 km i 6h 03m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
130.38 km 0.00 km teren
06:05 h 21.43 km/h:
Maks. pr.:53.96 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:682 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 13.

Niedziela, 21 lipca 2013 · dodano: 23.08.2013 | Komentarze 0

Budzimy się o 8. Od gospodarzy dostajemy kawę i gotowaną kukurydzę. Dodatkowo przekazują nam dobrą wiadomość, że most na Dunaju został otwarty 2 tygodnie wcześniej i nie musimy płacić za prom. O 9 ruszamy w drogę. Do granicy cały czas w dół i z wiatrem. Przed mostem Rumuni sprawdzają paszporty. Po bułgarskiej stronie nie ma żadnej kontroli. Wjeżdżamy do kolejnego kraju na naszej drodze. Od razu widać dużą zmianę w otoczeniu. Wszędzie pełno śmieci. Ogólnie brud, smród i ubóstwo. Całe szczęście, że w Bułgarii spędzimy tylko 3 godziny. Cały czas wieje w plecy. Po wczorajszym upalnym dniu na szczęście słońce schowane za chmurkami i jedzie się świetnie. Po drodze znowu opychamy się śliwkami z przydrożnych drzew. Wyglądają jak czereśnie, są malutkie, ale pyszne. Po 54 km jazdy lekko pod górę docieramy do granicy Serbskiej. Dalej fajny zjazd do miasta. Chcemy wymienić pieniądze, ale niestety jest niedziela i wszystkie kantory pozamykane, zostaje więc bankomat. Robimy pierwsze zakupy i od razu dostrzegamy, że jest bardzo tanio. W Zajecar robimy przerwę w parku i ruszamy dalej. Zaczynają się pagórki. Droga prowadzi fajnymi terenami, a w dodatku wieje ciągle w plecy. W Knjazevac zaczynamy szukać noclegu. Zapytany mężczyzna mówi, że u niego nie ma za bardzo miejsca, ale od razu dzwoni do swojego znajomego, który w zeszłym roku pojechał na rowerze do Grecji. Po 10 minutach autem przyjeżdża Martin i mówi, że chyba może nam pomóc. Jedziemy za nim i po 2 km dojeżdżamy do jego domu. Okazuje się, że Serbia też powitała nas bardzo gościnnie. Śpimy w domu, mamy dostęp do łazienki, a od Martina dostajemy jeszcze mapę Serbii. Wieczorem Martin jedzie do miasta, a my dostajemy od jego dziadków pyszną kolację. Cała góra pysznego smażonego mięsa, do tego jajka sadzone, pomidory z cebulą, papryka, biały ser, bułki. Wszystko popijam dobrym serbskim piwem. Na deser gospodarze przynoszą nam jeszcze kilka kromek z miodem. Ciężko było wszystko zjeść, ale jakoś daliśmy radę. Kolejny świetny dzień, aż chce się jechać dalej.

Cała rodzina przyszła nas pożegnać © Majorus


Kolejny kraj na naszej drodze © Majorus


Przy drogach jest tego cała masa © Majorus


Śliwki, śliwki, więcej śliwek © Majorus


Jedziemy przez Bułgarię © Majorus


Kolejny kraj do kolekcji © Majorus


Zjazd do Zajecar © Majorus


Serbskie pieniądze, teraz płacimy tysiącami :) © Majorus


Czasem trzeba zrobić przerwę © Majorus


Świetna droga do Knjazevac © Majorus


Po co my wieziemy namiot? © Majorus


Gospodyni z dumą podaje kolację © Majorus


No to zaczynamy ucztę :) © Majorus



Dane wyjazdu:
120.34 km 0.00 km teren
06:19 h 19.05 km/h:
Maks. pr.:49.99 km/h
Temperatura:40.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:762 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 12.

Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 22.08.2013 | Komentarze 0

Tym razem wstajemy dosyć wcześnie i już o 7:20 jesteśmy na nogach. Jemy śniadanie, robimy zdjęcie z gospodarzami i przed 9 już kręcimy w stronę Craiovej. Na początek zaliczamy kilka podjazdów. Już od rana jest bardzo ciepło, strach pomyśleć, co będzie później. Jedzie się dosyć ciężko. Dojeżdżamy do miasta Craiova. W centrum wielki ruch i nic ciekawego. Robimy tylko zakupy w markecie i chcemy jak najszybciej opuścić miasto. Przy wyjeździe trafiamy jednak na świetny park. Jest koło 13, a upał strasznie doskwiera. Ani chwili się nie zastanawiamy i już za moment leżymy na trawie w cieniu drzew. Moglibyśmy tak przeleżeć cały dzień, ale w końcu trzeba się ruszyć. Przy wyjeździe podjeżdżamy jeszcze pod świetną fontannę, w której można się ochłodzić. Tam znowu spędzamy trochę czasu. Cali mokrzy ruszamy w drogę. Cały czas jedziemy pod wiatr. Dodatkowo trasa jest mocno pofalowana. Co kawałek trafiają się krótkie, ale bardzo strome podjazdy. W tym upale jedzie się potwornie ciężko. Na szczęście co kilka kilometrów są studnie, które kilka razy ratują nam życie. Po drodze pierwszy raz objadamy się śliwkami, które odtąd będą nam towarzyszyć już prawie do końca. Czasem trafiają się długie proste przez pola. Wszystko byłoby ok, gdyby nie ta wichura z przodu. Najgorsze było ostatnie 20 km. Cały czas mocno pod wiatr. Nocleg znajdujemy w miarę szybko. Miejsca nie ma za dużo, ale jest ok. Po chwili dostajemy zaproszenie na kolację :) Dostajemy mięso, chleb, melona, arbuza, jabłka, pyszne ciasto z owocami i do tego jeszcze wino domowej roboty. Szkoda, że to już ostatni nocleg w Rumunii. Mamy też dostęp do toalety, a pod wieczór dostajemy całą konewkę podgrzanej wody do kąpieli.

Opuszczamy kolejny przyjazny dom © Majorus


Znowu słoneczniki © Majorus


Uniwersytet Craiova © Majorus


Odpoczynek w parku © Majorus


Genialna fontanna © Majorus


Jeszcze chwilkę i jedziemy © Majorus


Długie proste pod wiatr © Majorus


Przerwa na śliwki © Majorus


Przy okazji uzupełniamy zapasy wody © Majorus


Nie znoszę takich fragmentów © Majorus


Miejsca mało, ale za to ile jedzenia :) © Majorus



Dane wyjazdu:
124.93 km 5.00 km teren
06:10 h 20.26 km/h:
Maks. pr.:56.20 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:900 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 11.

Piątek, 19 lipca 2013 · dodano: 22.08.2013 | Komentarze 0

Po wczorajszym ciężkim dniu nie mamy ochoty wcześnie się zrywać. Wstajemy spokojnie koło 8:15. Od gospodarzy dostajemy sporo herbaty. Żegnamy się i ruszamy w drogę. Najpierw zahaczam o aptekę. Kawałek dalej robimy zakupy w Kauflandzie. Tam cały czas czepia się nas jakiś pracownik sklepu. Najpierw nie podoba mu się, że przejechaliśmy przez chodnik, potem niby zostawiamy rowery w złym miejscu, paranoja. Szybko odjeżdżamy. Od rana piękna pogoda. Powoli zaczyna się robić bardzo gorąco. Wydaje się, że wczorajszy bimber wiśniowy faktycznie miał właściwości lecznicze. Czuję się dużo lepiej, brzuch nie boli. Dalej jestem trochę osłabiony, ale jedzie się już całkiem fajnie. Przeszkadza tylko mocny wiatr wiejący prosto w twarz. Po drodze mamy tez do pokonania kilka pagórków. Dalej jedziemy bocznymi drogami. Nie ma za bardzo drogowskazów, więc czasem musimy się pytać ludzi o drogę. Miejscami asfalt ustępuje miejsca szutrowi. Po 70 km zjeżdżamy na drogę do Craiovej. Teraz już nie musimy kluczyć, cały czas jedziemy prosto. Pojawiają się chmurki i robi się przyjemnie, 26-27 stopni. Cały czas jedziemy leciutko w dół po drodze z płyt. Wszędzie w powietrzu unosi się zapach śliwek. Coraz częściej trafiamy na świetne studnie z lodowatą wodą. Można się ochłodzić, napić. Nocleg znaleźliśmy tym razem za pierwszym razem. Podjechaliśmy do domu i mówimy, że jesteśmy z Polski. Gospodarz od razu nas wpuścił i mówi, że 2 lata temu było u niego 2 rowerzystów z Polski, jeden miał na imię Piotrek. Podobno spali u niego w garażu i zostali 2 dni z powodu kłopotów żołądkowych. Historia znajoma, od razu przychodzi mi do głowy Vanhelsing. Świat jest jednak mały. Pierwsza próba i śpimy na 99% w tym samym miejscu. Rozkładamy rzeczy w garażu. Mamy wielkie łóżko do dyspozycji, wodę z kranu, ubikację, w ogródku rosną pyszne jabłka. Pod wieczór dostajemy jeszcze kolację. Sporo mięsa, chleb, pomidory, ogórki, popcorn i pepsi. Kolejny świetny dzień w Rumunii.

Gospodyni odprowadza nas do drogi © Majorus


Pomnik w Albesti © Majorus


Na postoju przyplątał się do nas kotek © Majorus


Po drodze mijamy spore jezioro © Majorus


Robi się gorąco © Majorus


Jedna z ładniejszych studni © Majorus


Droga z płyt © Majorus


Robimy spore pranie © Majorus


Znowu dostajemy kolację © Majorus


Nocleg w garażu © Majorus



Dane wyjazdu:
107.61 km 0.00 km teren
06:35 h 16.35 km/h:
Maks. pr.:58.84 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1864 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 10.

Czwartek, 18 lipca 2013 · dodano: 22.08.2013 | Komentarze 0

Budzimy się o 7:10. Przed nami jeden z cięższych dni, więc szybko się zbieramy, żegnamy z Polakami i o 8:30 ruszamy w drogę. Przed nami 27 km wspinaczki. Wczoraj zatrucie już trochę mi odpuściło, więc miałem nadzieję, że dzisiaj będzie jeszcze lepiej. Z uśmiechem na twarzy zaczynam pokonywać pierwsze kilometry podjazdu. Pogoda idealna, bezchmurne niebo, 25 stopni. Początek jedziemy w lesie, więc miejscami jest trochę chłodniej. Nachylenie niewielkie w porównaniu z większością alpejskich przełęczy z zeszłego roku. Moja radość nie trwała jednak długo. Po około 10 km jazdy zaczyna mocno boleć mnie brzuch. Nie ma wyjścia, muszę jak najszybciej skoczyć do lasu. Michał jedzie dalej. Po chwili ruszam w pogoń i za jakiś czas udaje mi się go dogonić. Ciągle się wspinamy, ale pomimo dużego osłabienia jedzie mi się całkiem nieźle. Po drodze mija nas bardzo dużo Polaków. Niektórzy się zatrzymują, dopingują nas z samochodów. Dodatkowo na drodze cała masa aut biorących udział w rajdzie do Mongolii. Na jednym z postojów rozmawiamy chwilę z Hiszpanami. Wreszcie wyjeżdżamy z lasu i dostrzegamy nas cel, który niestety częściowo zakrywają chmury. Widoki robią się niesamowite. Serpentyny robią wielkie wrażenie. Kończy mi się woda, ale nie ma z tym problemów, co chwile przy drodze są strumienie, w których można uzupełnić zapasy. Niespodziewanie szybko docieramy na górę. Szybko robimy kilka zdjęć i docieramy nad jezioro. Mnie chyba jednak bardziej cieszy obecność baru i toalety. Dopiero potem mogę w pełni podziwiać krajobraz. Ubieramy się w ciepłe rzeczy, przejeżdżamy przez tunel i zaczynamy zjazd. Droga zdecydowanie gorsza niż na podjeździe. Trzeba bardzo uważać na wielkie dziury, dodatkowo wieje mocno w twarz. Zjeżdżamy na 900 m n.p.m. i jedziemy drogą wzdłuż jeziora. Brzuch zaczyna mocniej boleć i jedzie się fatalnie. Dodatkowo zadania nie ułatwia trasa. Niby jedziemy wzdłuż jeziora, ale cały czas góra-dół. To zjedziemy na 850m tylko po to, żeby za chwilę podjechać znowu na 900 i tak w kółko przez prawie 30 km. Wreszcie docieramy do imponującej zapory i od tego miejsca mamy już tylko w dół. Docieramy do pierwszych wiosek i pierwszego tego dnia sklepu na naszej drodze. W miasteczkach co drugi dom to pensjonat. Domyślamy się, że będzie ciężko znaleźć jakiś darmowy nocleg. Poszukiwania zaczynamy w Albesti. Długo nie udaje się nic trafić. Wreszcie dostrzegamy dużą grupę ludzi na bocznej drodze. Podjeżdżamy, ale niestety mówią tylko po rumuńsku. Wyciągam karteczkę z lokalnymi zwrotami. Po kilku minutach wpuszczają nas do bardzo zaniedbanego ogrodu z wysoką trawą. Już zaczynamy się rozkładać, gdy przychodzi sąsiad, który mówi po angielsku. Zmieniamy miejsce noclegu i rozbijamy się na równej trawie tuż przy domu. Na szczęście mamy do dyspozycji łazienkę. Wieczorem siadamy z całą rodziną na tarasie. Dostajemy piwo i bimber(podobno bardzo dobry na brzuch, więc chętnie wypijam). Dogadać możemy się jedynie z sąsiadem, który pije jedno piwo za drugim. Podobno co roku w urodziny wypija tyle piw, ile ma lat, a w tym roku będzie obchodził... 28 urodziny :) Koło 23 się żegnamy i idziemy spać.

Witamy w piekle © Majorus


Zaczynają się serpentyny © Majorus


Pasieka na kółkach © Majorus


Trochę już podjechaliśmy © Majorus


Jedziemy przez skały © Majorus


Szczyt niestety w chmurach © Majorus


Jeszcze tylko 5 km © Majorus


To już na szczęście za nami © Majorus


Jest sporo serpentyn © Majorus


Trochę wspinaczki nam jeszcze zostało © Majorus


Droga mocno pokręcona © Majorus


Jedno z niewielu wspólnych zdjęć © Majorus


Na szczycie ciągle trochę śniegu © Majorus


Podjazd jak na dłoni © Majorus


Najlepsza trasa to ta najcieższa! © Majorus


Wreszcie na szczycie © Majorus


Wyżej już nie wjedziemy © Majorus


Jeziorka na szczycie © Majorus


Piękny kolor wody © Majorus


Zaczynamy zjazd © Majorus


Teraz tylko w dół © Majorus


Wodospad na zjeździe © Majorus


Jezioro Vidraru © Majorus


Tama na jeziorze © Majorus


Wieczór z rumuńską rodziną © Majorus



Dane wyjazdu:
130.82 km 0.00 km teren
06:33 h 19.97 km/h:
Maks. pr.:53.32 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:785 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 9.

Środa, 17 lipca 2013 · dodano: 21.08.2013 | Komentarze 3

Kolejny nocleg w łóżku i znowu ciężko rano wstać. Budzimy się dopiero koło 8:15. Od gospodarzy dostajemy herbatę i koło 9:30 ruszamy w stronę Sigisoary. O tym mieście wspominało nam już dużo miejscowych, że koniecznie musimy je zobaczyć. Główną drogą dojeżdżamy do centrum. Podjeżdżamy pod zamek, robimy kilka zdjęć. Miasto za bardzo nas nie zachwyciło. Ładne, czyste, kilka ładnych budynków i raczej nic poza tym. Za to dalej ruszamy świetną drogą. W ogóle nie ma ruchu, asfalt idealny, przejeżdżamy przez klimatyczne wioski. Dojeżdżamy do Agnity, gdzie robimy większe zakupy. Powoli zaczyna robić się gorąco. Niestety kawałek dalej daje o sobie znać zatrucie. Na całe szczęście nasza droga przebiega przez pola. Dalej pokonujemy kilka wzniesień i nagle na horyzoncie pojawia się ściana Karpat. Robi ogromne wrażenie. Dojeżdżamy do głównej drogi i kierujemy się w stronę szosy transfogaraskiej. Po drodze robimy sobie przerwę pod barem. Za chwilę przysiada się do nas Rumun i zaczyna rozmowę... po polsku. Okazuje się, że 12 lat pracował w Polsce. Chwilę rozmawiamy, proponuje nam nawet piwo, ale z powodu kłopotów z żołądkiem muszę niestety odmówić. Ruszamy dalej i za chwilę skręcamy na słynną drogę 7c. Jedyna wioska przed podjazdem jest typowo turystyczna. Zajeżdżamy nawet z ciekawości na camping zapytać się o cenę, ale 40 lei skutecznie nas zniechęca. Wyjeżdżamy kawałek za miejscowość i koło strumienia dostrzegamy grupę ludzi właśnie rozkładających namiot. Postanawiamy podjechać do nich i okazuje się, że są to Polacy, którzy spędzili tydzień w górach. Jeden chłopak jest nawet z Mysłowic. Postanawiamy rozbić się koło nich. Wieczorem jeszcze kąpiel w lodowatym strumieniu i do późna rozmawiamy z nowymi znajomymi. Dostajemy od nich jeszcze trochę palinki i około 23 idziemy spać. W końcu trzeba się trochę wyspać przed ciężkim dniem.

Pożegnanie z gospodarzami © Majorus


Centrum Dumbraveni © Majorus


Ładna wioska po drodze © Majorus


Shigishoara © Majorus


Zamek w centrum © Majorus


Główna ulica © Majorus


Drum bun! © Majorus


Boczna droga do Agnity © Majorus


Zabytkowy kościółek © Majorus


Pojawiają sie Karpaty © Majorus


Rozbijamy się koło Polaków © Majorus


Lodowaty strumień © Majorus


Polska ekipa © Majorus



Dane wyjazdu:
100.11 km 6.00 km teren
05:43 h 17.51 km/h:
Maks. pr.:51.47 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:736 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 8.

Wtorek, 16 lipca 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 0

Wczorajszy przyjemny wieczór nie zwiastował nocnych problemów. Około 1:30 budzi mnie mocny ból brzucha. Miałem nadzieję, że to tylko przejściowe, ale nic z tego. Chwilę później musiałem już lecieć do toalety, która niestety była na zewnątrz domu. Sytuacja powtarzała się jeszcze kilka razy, przez co prawie wcale nie spałem. Wstajemy koło 6:30 i o 7 musimy już opuścić dom, bo gospodarz jedzie do pracy. Michał dostaje śniadanie, bo ja nie jestem w stanie nic przełknąć. Wychodzimy na taras. Widząc mój kiepski stan gospodarz pozwala nam tam zostać. Kładę się na huśtawce. W drogę ruszamy dopiero koło 11. Jest trochę lepiej, ale i tak jedzie mi się paskudnie. Dodatkowo słońce zaczyna mocno przygrzewać, a na początek dnia mamy do pokonania kilka pagórków. Dojeżdżamy do Targu Mures, gdzie spotkany młody Rumun prowadzi nas na targ, gdzie Michał może kupić nowy zapas dętek. Kawałek dalej robimy postój pod barem. Nadciąga ulewa. Wykorzystuję ten czas na godzinną drzemkę na ławce, bo ostatnie kilometry były dla mnie bardzo ciężkie. Po przerwie jedzie mi się zdecydowanie lepiej. Wiatr zaczyna wiać mocno w plecy i nadrabiamy trochę kilometrów. Cały czas jedziemy bocznymi drogami i wkrótce stało się to, czego się spodziewaliśmy - skończył się asfalt. 6 km pokonujemy w kiepskich warunkach, natomiast widoki wynagradzają wysiłek. Docieramy do miasteczka Dumbraveni. Długo szukamy noclegu. Wreszcie znajdujemy i to kolejny raz w domu :) Gospodarz chętnie zaprasza nas do siebie, udostępnia kuchnię, łazienkę, komputer z internetem. Rumuńska gościnność kolejny raz nas zadziwia. Czwarty nocleg w Rumunii i czwarty w wygodnym łóżku.

Koło 11 opuszczamy taras przy domu © Majorus


Zaczynają się słoneczniki © Majorus


Widoki robią wrażenie © Majorus


Czasem warto się zatrzymać © Majorus


A na drodze dalej pustki © Majorus


Piękna trasa, szkoda, że bez asfaltu © Majorus


Kolejny nocleg w łóżku © Majorus



Dane wyjazdu:
64.61 km 21.00 km teren
03:10 h 20.40 km/h:
Maks. pr.:46.77 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:365 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 7.

Poniedziałek, 15 lipca 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 1

Po wczorajszej imprezie u policjanta wstajemy dopiero o 11. Czujemy się średnio wypoczęci, ale powoli zaczynamy się zbierać. Możemy się wykąpać, dostajemy świeże ręczniki, żel pod prysznic. Za chwilę dostajemy zaproszenie na śniadanie. Gabriel poszedł wcześnie rano do pracy, więc zostaliśmy tylko z jego żoną. Przygotowała nam typowo rumuńskie danie, czyli mamałygę. Do tego był omlet, sok, kawa z mlekiem. Mamałyga nie przypadła nam za bardzo do gustu, ale z grzeczności zjedliśmy choć trochę. Ciągle mamy w głowach wczorajszą propozycję Gabiego, że możemy u niego zostać bez problemu kilka dni. Trzeba się jednak zebrać. Około 13 ruszamy. Na drogę dostajemy 8 jajek na twardo, sporo chleba, cebule, ogórki i duży kawał słoniny. Już po kilku metrach zdajemy sobie sprawę, że za dużo tego dnia nie przejedziemy. Dodatkowo kawałek dalej kończy się asfalt,a na horyzoncie pojawiają się burzowe chmury. Po 7 km łapie nas potężna ulewa. Na szczęście udaje się znaleźć schronienie pod barem. Zaczyna robić się zimno. Po chwili przestaje padać i ruszamy w dalszą drogę przez błoto. Na chwilę pojawia się asfalt, ale niestety szybko znika. Jedziemy boczną drogą do Tagi. Po jakimś czasie droga robi się zdecydowanie lepsza, w ogóle nie ma ruchu. Pojawia się nadzieja na zrobienie całkiem niezłej liczby kilometrów. Po 50 km robimy przerwę. O 17 dopada nas kolejny deszcz. Tym razem przeczekujemy na przystanku. Już chcemy ruszać, gdy okazuje się, że Michał złapał gumę. Wymienił dętkę, założył sakwy... i okazało się, że zmieniona dętka jest dziurawa. Pożyczam mu wiec moją zapasowa i dopiero o 19:30 ruszamy dalej. W następnej wiosce zaczynamy szukać noclegu. Tym razem udaje się za drugim razem. W trakcie rozstawiania namiotu przychodzi do nas gospodyni i mówi, że przecież możemy spać u niej w domu. Nie opieramy się i szybko zwijamy namiot. Dodatkowo zaczyna przygotowywać dla nas kolację. Najpierw dostajemy po 2 talerze zupy. Po chwili na stole ląduje chleb, kotlety, jajka sadzone, ogórki, pomidory, ser, cola i sok z winogron. Znowu najadamy się do syta. Jedyny minus to woda w prysznicu strasznie śmierdząca jajkami.

Nocleg u Gabiego © Majorus


Prowiant na drogę © Majorus


Krajobraz po ulewie © Majorus


Przyjemne jeziorko po drodze © Majorus


Jedziemy przez pustkowia © Majorus


Przechodzi kolejny deszcz © Majorus


Kolejny nocleg w domu © Majorus



Dane wyjazdu:
128.07 km 10.00 km teren
06:41 h 19.16 km/h:
Maks. pr.:54.15 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1590 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 6.

Niedziela, 14 lipca 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 0

Rano ciężko było się zebrać i wstać z miękkiego łóżka. Jednak noclegi w domu mocno rozleniwiają. Pakujemy rzeczy i schodzimy na dół. Na stole czeka już na nas śniadanie. Dostajemy herbatę, dużo chleba i dżem domowej roboty. Robimy sobie pamiątkową fotkę i ruszamy w drogę. Pogoda nie zachęca do jazdy. Jest tylko 16 stopni i niebo całkowicie zachmurzone. Jednak nocleg wprawił nas w świetny nastrój i chętnie zaczynamy kręcić. Nie spodziewaliśmy się jednak, że początek będzie aż taki trudny. Powoli zaczynamy się wspinać. Wydawało się, że podjazd nie będzie jakiś długi, ale okazało się, że miał prawie 25 km i w efekcie znaleźliśmy się na 1040 m n.p.m. Znacznie się ochłodziło. Po drodze przejechaliśmy przez kilka fajnych wiosek, mijając domy z charakterystycznymi bramami. To nie był jednak koniec podjazdów na dziś. Zjechaliśmy na dół i zaczęła się kolejna wspinaczka. Tym razem zdecydowanie krótsza, ale za to po drodze dopadł nas deszcz. Szybko dojeżdżamy do Targu Lapus, gdzie robimy zakupy w Lidlu i odpoczywamy na małym ryneczku. Dalej kierujemy się bocznymi drogami w stronę wioski Rohia. Droga świetna, super asfalt, zero ruchu i góry dookoła. Kilka razy musimy uciekać przed atakującymi nas psami pasterskimi. Zaczyna się kolejny podjazd i co gorsza nagle kończy się asfalt. Wspinamy się szutrowo-kamienistą drogą na 650 m n.p.m. Nachylenie cały czas około 7% więc robimy sporo przerw. Dalej zjeżdżamy do Dej, gdzie przegapiliśmy skręt i musieliśmy się cofnąć 1,5 km. Nocleg znowu znaleźliśmy za pierwszym razem u oficera policji, Gabriela. Mamy rozbić się w ogródku i poczekać aż do nas przyjdzie. Miał się pojawić za 10 minut. Czekamy pól godziny i nic. Już chcieliśmy zacząć przygotowywać kolację, gdy nagle podjechało auto i wyszedł z niego Gabriel. Przez płot podał nam całą siatkę piwa i zamrożone kurczaki. Po chwili przyszła do nas cała rodzina i znajomi. Gabriel rozpalił grilla, a jego żona przyniosła chleb, cebulę, tzatziki, słoninę. Dodatkowo dostaliśmy prawie pół litra palinki(lokalna śliwowica o mocy ok. 60%). Czas szybko mija na rozmowie z gospodarzami. Gdy piwa się skończyły ruszamy z Gabrielem do sklepu po następne. Tam kupuje nam po jednym z każdego rodzaju i otwiera wszystkie przed sklepem. Mamy powiedzieć, które jest najlepsze i tego dokupi jeszcze więcej. Oczywiście my nie mamy za nic płacić. Bierzemy jeszcze 2,5 litrową butelkę lokalnego piwa i wracamy do domu. Wracamy główną drogą popijając piwko, ale w końcu jesteśmy z oficerem policji :) Po drodze okazuje się, że Gabriel zapomniał zabrać ze sklepu córki :P Wraca się po nią, a my wraz z jego znajomym docieramy do domu. Siadamy przy stole i zajadamy się przygotowanymi kurczakami, ziemniakami i innymi specjałami. Dodatkowo Gabriel przypomina nam o palincę, która co chwila nalewa nam do szklanek. Gdy uczta dobiega końca chcemy już iść spać do namiotu zostajemy zaproszeni do lokalnego baru. Tam Gabi stawia nam kolejne piwo. Przed 2 wracamy do domu. Okazuje się, że mamy przygotowane miejsce do spania w domu. Zasypiamy natychmiast.

Żegnamy się z miłym małżeństwem © Majorus


W tym domu spaliśmy © Majorus


Jedna z rumuńskich wiosek © Majorus


Podjazd boczna drogą © Majorus


Na szczycie robi się zimno © Majorus


Przerwa w Targu Lapus © Majorus


Wszędzie pełno flag © Majorus


Jedzie się świetnie © Majorus


Kończy się asfalt i zaczynają się serpentyny © Majorus


W ogrodzie u policjanta © Majorus


Widok z namiotu © Majorus


Pierwsza porcja piwa + palinka © Majorus


Z Tudorem, Gabrielem i dziećmi © Majorus


Degustacja pod sklepem © Majorus



Dane wyjazdu:
133.04 km 0.00 km teren
06:27 h 20.63 km/h:
Maks. pr.:43.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:344 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 5.

Sobota, 13 lipca 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 2

Budzimy się o 7:30. Wcześniej musieli przyjść gospodarze i wyłączyć prąd, bo żarówka już się nie świeciła. Powoli się zbieramy i o 9 ruszamy w drogę. Na początku dosyć chłodno i zachmurzone. Dzień zaczynamy od strasznie dziurawego zjazdu. Potem jedziemy cały czas główną drogą. Z każdym kilometrem dziur jest coraz więcej. Na szczęście ruch jest niewielki. Trasa wyjątkowo nudna. Cały czas płasko. Wiatr wieje w plecy, więc kilometry szybko lecą. Kilka razy trafiają się brukowane odcinki. Dłuższy postój robimy pod sklepem niedaleko granicy,bo zaczyna kropić. Po chwili jednak można jechać dalej. Prawie przegapiliśmy skręt na granicę. Oczywiście brak jakichkolwiek drogowskazów. Na szczęście zorientowaliśmy się, że wszystkie rumuńskie auta skręcają w tę boczną i brukowaną drogę. Przejeżdżamy most i wjeżdżamy do Rumunii. Na granicy właściwie żadnej kontroli, pokazujemy tylko paszporty i jedziemy dalej. Od razu widać wielką różnicę w drogach. Wreszcie możemy odpocząć na idealnym asfalcie zrobionym dzięki pomocy Unii Europejskiej. Odbijamy w bok, żeby zaliczyć pierwszy obowiązkowy punkt naszej wyprawy, a więc Wesoły Cmentarz. Musimy nadłożyć 18 km w jedną stronę, ale zdecydowanie warto. Nigdy nie przypuszczałem, że tak zainteresuje mnie jakiś cmentarz. Wszystkie nagrobki są bardzo charakterystyczne. Przedstawione są na nich niektóre scenki z życia zmarłych, sposób w jaki stracili życie. Dodatkowo na każdym nagrobku pomalowanym na charakterystyczny niebieski kolor napisane są zabawne wierszyki. Odwiedzamy grób rowerzysty i wracamy tą samą drogą. Od razu zauważamy, że ludzie są do nas bardzo pozytywnie nastawieni. Większość do nas macha, uśmiecha się. Przejeżdżamy przez miasto, gdzie Michał łapie pierwszą gumę na wyprawie. Zaczyna się robić późno, więc w pierwszej wiosce szukamy noclegu. Zaczyna padać, więc nikogo nie ma na zewnątrz. Wybieram pierwszy ładny dom i pukam do drzwi. Był to strzał w dziesiątkę. Otwiera nam młode małżeństwo i... zaprasza do środka :) Dom jest bardzo luksusowy, wszystko pięknie wykończone, monitoring, prysznic z hydromasażem. Dostajemy pokój na górze i po chwili gospodarze zapraszają nas na kolację. Najpierw dostajemy sporo chleba, po który specjalnie pojechali do sklepu. Do tego domowej roboty pasta z bakłażana. Gdy już zaspokoiliśmy pierwszy głód na stole ląduje wielka waza z rosołem. Zjadamy po kilka talerzy i na deser dostajemy pyszne ciasteczka. Mamy też dostęp do komputera. Po całym dniu wrażeń wreszcie idziemy spać. Rumunia przywitała nas niesamowicie, oby tak było dalej.

W oddali pojawiają się pierwsze wzniesienia © Majorus


Nie brakowało brukowanych odcinków © Majorus


Dziurawym mostem do Rumunii © Majorus


Trochę czasu tam spędzimy © Majorus


Wjeżdżamy do Sapanty © Majorus


Cmentarz jest bardzo kolorowy © Majorus


Zmarły barman? © Majorus


Jest też weterynarz © Majorus


Wreszcie znajdujemy rowerzystę © Majorus


Każdy nagrobek jest inny © Majorus


Dziewczynka potrącona przez samochód © Majorus


Hitler leży w Sapancie?! © Majorus


Jest co oglądać © Majorus


Pierwsza kiszka na wyprawie © Majorus


Warunki mamy całkiem niezłe :) © Majorus


Rumuńskie centrum dowodzenia © Majorus



Dane wyjazdu:
146.44 km 0.00 km teren
07:07 h 20.58 km/h:
Maks. pr.:44.13 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:543 m
Kalorie: kcal
Rower:Meridka

Bałkany 2013 - Dzień 4.

Piątek, 12 lipca 2013 · dodano: 14.08.2013 | Komentarze 4

Wstajemy o 7 rano. Spało się kiepsko, bo ziemia pod namiotem była bardzo nierówna i budzimy się cali obolali. Szybko jemy śniadanie, zwijamy się i o 8:30 ruszamy w drogę. Za moment dojeżdżamy do granicy. Celnicy nie robią większych problemów z przejazdem. Pytają się tylko, czy nie mamy pistoletów, dużych noży itd. Obmacują sakwy i gdy tylko wyczują coś twardego każą nam mówić co to jest bez otwierania sakw. Wbijają pieczątkę do paszportu i możemy jechać dalej. Ruszamy w stronę Uzhgorodu. Droga cały czas prowadzi lekko w dół, a asfalt o dziwo w całkiem niezłym stanie. Wjeżdżamy do miasta i tam już trochę gorzej. Ulice brukowane, straszny ruch, a do tego robi się bardzo ciepło. Jedziemy tylko pod ruiny zamku, gdzie spotykamy Polaków. Chwilę z nimi rozmawiamy i ruszamy w dalsza drogę. Wyjazd z miasta okropny. Ciężko trafić na dobrą drogę, bo oznakowanie kiepskie. Po drodze mijamy jeszcze charakterystyczny dworzec i wreszcie główna drogą opuszczamy miasto. Szybko decydujemy się nadłożyć kilka kilometrów, ale za to pojechać bocznymi drogami. Jedzie się zdecydowanie przyjemniej. Ruchu nie ma właściwie w ogóle, a asfalt cały znośny. W Mukacheve robimy dłuższą przerwę. Dalej jesteśmy zmuszeni jechać główną drogą, bo nie ma innej alternatywy. Cały czas wieje nam mocno w plecy, a trasa wybitnie płaska. Dopiero pod koniec dnia pokonujemy kilka pagórków i zaczynamy szukać noclegu. Po kilku nieudanych próbach wreszcie Ukrainiec prowadzi nas na budowę i mówi, że możemy spać w niedokończonym domu. Mamy dostęp do źródełka z wodą. Gdy się ściemnia przychodzi 3 jego dzieci, którzy chcą sobie zrobić z nami zdjęcie. Jest już jednak ciemno, więc jeden Ukrainiec postanawia doprowadzić nam prąd. Zajmuje mu to prawie godzinę. Ukraińska myśl techniczna jest dosyć ciekawa. Coś w rodzaju kontaktu przybija siekierą do małej deseczki i taśmą klejącą przytwierdza do ściany. Konstrukcja wygląda dosyć niepewnie, ale po jakimś czasie żarówka zaczyna świecić. Próbowaliśmy im wytłumaczyć, że nie potrzebujemy światła, bo zaraz idziemy spać, ale nic to nie dało. Ostatecznie światło pali się przez całą noc. Na szczęście śpimy w innym pokoju i nie przeszkadza nam to za bardzo.

Nocleg na nierównej ziemi © Majorus


Przejście graniczne © Majorus


Wjeżdżamy na Ukrainę © Majorus


Takie cerkwie sa w każdej wiosce © Majorus


Postój w Uzhgorodzie © Majorus


Ruiny zamku © Majorus


Charakterystyczny dworzec © Majorus


Flagi spotykamy w wielu miejscach © Majorus


Kolejna cerkiew © Majorus


Całkiem niezła droga, jak na Ukrainę © Majorus


Czasem ciężko przejechać © Majorus


Tutaj rozbijamy namiot © Majorus


W środku panuje straszny bałagan © Majorus


Kranik z lodowatą wodą © Majorus


Nasz dom z zewnątrz © Majorus


Kolacyjka © Majorus